Samstag, 23. November 2013

Ślubna część 1: Ślub cywilny w Niemczech


Każda para, która zamierza się pobrać w Niemczech, musi złożyć przysięgę małżeńską w urzędzie stanu cywilnego (Standesamt). Ślub cywilny (standesamtliche Trauung) jest obowiązkowy - po nim może, ale nie musi, nastąpić ceremonia właściwa dla danego obrządku religijnego. Wiele par z różnych względów (religijnych, finansowych, światopoglądowych) poprzestaje jedynie na ślubie cywilnym. Ma on wtedy z reguły bardziej uroczystą oprawę.

Ślub cywilny zorganizowany z większą pompą

Fot. Polschland


Nie będę w tym miejscu pisać o potrzebnych dokumentach, kosztach i terminach, z których należy się wywiązać podczas planowania takiego przedsięwzięcia, ponieważ detale mogą się szybko zdeaktualizować. Ślub cywilny wzięłam w Niemczech, jako tutejsza obywatelka, więc nie będę też zamieszczać informacji potrzebnych polskim lub polsko-niemieckim parom. Zainteresowanych odsyłam do innych stron, a jeszcze lepiej - do właściwego dla nich urzędu stanu cywilnego, gdzie można uzyskać wyczerpującą odpowiedź na każde pytanie. W tej notce chciałabym przede wszystkim opisać, czym charakteryzuje się niemiecki ślub cywilny, bez wgłębiania się w paragrafy.

Pierwszym krokiem, jaki czyni para zamierzająca się pobrać, jest zgłoszenie się do Standesamtu - naturalnie z wyprzedzeniem. Wskazane jest to zwłaszcza w przypadku łatwych do zapamiętania dat (jak choćby 12.12.2012), bo zapewne nie jest się jedyną parą, która wpadły na pomysł, aby świętować tego dnia. Terminy zależą zresztą często od samego USC. Przykładowo, w moim mieście ślubów cywilnych udziela się w czwartki (przez cały dzień) i w piątki (do 12.40), w 1. i 3. sobotę miesiąca za dodatkową opłatą, a w styczniu i w lutym w ogóle.

Ślub można wziąć w „swoim” USC albo w innym wskazanym przez siebie, także filii. Dużą rolę przy wyborze odgrywa samo miejsce - są urzędy, które mieszczą się np. w zamkach, dysponują piękną salą, urządzoną w zabytkowych wnętrzach itp., przez co cieszą się szczególną popularnością.

 Para młoda i goście po ceremonii ślubu cywilnego przed USC w Heidelbergu

Fot. Polschland

W urzędzie, jak to w urzędzie, dopełnia się wpierw formalności. Oprócz zwyczajowo wymaganych dokumentów (np. odpisy aktu urodzenia), w zależności od sytuacji, dołącza się także inne, np. gdy pobieramy się nie w macierzystym USC, gdy partner/ka ma obywatelstwo innego kraju, gdy ma się dzieci, gdy już raz zawarło się ślub itp.

Siłą rzeczy, ceremonia ślubu cywilnego jest bardziej „rzeczowa”, urzędowa. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie tak emocjonująca - zwłaszcza, gdy planujemy po niej jeszcze jedną, kościelną. Mimo to nie jesteśmy pozbawieni pola manewru, jeśli chodzi o nadanie jej osobistego tonu. I tak na przykład, można przygotować sobie jakieś motto, przesłanie, złotą myśl, do której nawiąże w swojej mowie urzędnik udzielający nam ślubu. Przyznam się, że pytanie o ulubiony cytat wprawiło nas w konsternację: raz, że nie spodziewaliśmy się, że może paść, a dwa, że o czymś takim w ogóle nie pomyśleliśmy. A może warto było?

Miła pani z USC pytała nas także o to, jak się poznaliśmy, jak długo już jesteśmy razem. I rzeczywiście wspomniała o tym w przemowie, co dało nam poczucie, że przygotowała się do niej i podeszła z sercem, a nie uraczyła nas tym samym, co kilkadziesiąt par wcześniej. 

Ogólnie rzecz biorąc, rozmowę tę wspominam bardzo dobrze, nie miała bowiem nic wspólnego z bezosobową relacją urzędnik (niedostępny i wszechmocny) - petent (maluczki), z którą niestety nieraz ma się do czynienia w Polsce.

Można przedstawić swoje wyobrażenia co do tego dnia, naturalnie trzymając fantazję na wodzy; ale mam na myśli tu np. choćby oprawę muzyczną. Na ślubie znajomych przygrywała im  kilkuletnia bratanica - na fortepianie ustawionym w sali ślubów.

Warto wspomnieć także o tym, że w Niemczech nie wymaga się obecności świadków - pobrać się można jedynie w obecności urzędnika.

Jeśli jest to osoba z innego kraju, warunkiem jest, aby znała język niemiecki na odpowiednim poziomie, jeśli nie, potrzebny jest tłumacz.

Od pary młodej zależy również, czy podczas ślubu cywilnego nastąpi wymienienie się obrączkami. Są osoby, które ten moment wolą zachować dla uroczystości kościelnej.

Po podpisaniu dokumentów małżonkowie mogą otrzymać uprzednio wybrany Familienstammbuch, w którym, jak w segregatorze, przechowuje się najważniejsze dokumenty i akty prawne.

Tak jak wspomniałam wcześniej, rozmach i oprawa ślubu cywilnego zależy od wielu czynników. Pary, które zamierzają przypieczętować swój związek sakramentalnym „tak” (kilka dni później bądź w dłuższym odstępie czasowym), decydują się zwykle na wariant skromniejszy. Oznacza to, że podczas ceremonii w USC obecne jest niewielkie grono osób: najbliższa rodzina, świadkowie, ewentualnie ktoś z pracy. To samo dotyczy strojów. Panna młoda występuje co prawda w eleganckiej sukience, najczęściej nie jest ona biała. Często spotykane są choćby krótkie sukienki koktajlowe. Niektóre panie mają okazję trochę zaszaleć, np. z fascynatorem, fikuśnym kapeluszem, butami. Jako że niemal każda usługa w Niemczech jest droga, wiele kobiet nie decyduje się na skorzystanie tego dnia z profesjonalnego makijażu czy fryzjera, zostawiając to na później. Panowie tradycyjnie występują w garniturze. W niektórych regionach, np. na Bawarii, popularne są stroje regionalne (Dirndl, Lederhose). Ogólnie rzecz biorąc, panuje raczej pewien luz. Na dobrą sprawę można pojawić się i w dżinsach. Jak się dowiedzieliśmy, niewielką wagę do ceremonii cywilnej przywiązują choćby pary tureckie, które pojawiają się w przerwie w pracy, ślub biorą w zwykłych ubraniach i bez jakiejkolwiek pompy. 

Kiedy już jest po wszystkim, małżonkowie wraz z gośćmi udają się na obiad do restauracji, później kawę i ciasto w domu. Krótko mówiąc, spędzają mile resztę dnia.

Ślub cywilny nie obrósł tyloma zwyczajami co kościelny, jednak warto wspomnieć tu o paru spotykanych w Niemczech praktykach, przygotowywanych przez rodzinę i znajomych.

Po wyjściu z sali ślubów na młodą parę czeka białe prześcieradło z wymalowanymi konturami serca oraz ich imionami/inicjałami. Małżonkowie muszą je wspólnie wyciąć... nożyczkami do obcinania paznokci. ;)

 Przenosiny

Źródło: www.fi-sebastian.de


 Wycinanie serca w urzędzie

Fot. Polschland

Kiedy już są gotowi, pan młody przenosi wybrankę przez powstały otwór. W nagrodę wręczyć im można mały upominek, także wesoły, np. zaproszenie na kolację przy świecach z dołączoną zupą w proszku i świeczką-podgrzewaczem (Candlelight-Dinner mit Tütensuppe + Teelicht).

Kolejnym zwyczajem jest wspólne... piłowanie. Przed wejściem do urzędu stanu cywilnego ustawione są koziołki, na których spoczywa kawałek drewna oraz piła (ręczna). Tępa, żeby było zabawniej. ;) Zadaniem pary młodej jest wspólne przepiłowanie go na oczach gości. Sprawdza się tym samym, czy są zdolni do pracy w tandemie i umieją sobie radzić z trudnościami. Jest to ich pierwszy wspólny wysiłek małżeński.

 Starsza już para młoda przepiłowywuje kawałek drewna

Źródło: www.stadttheaterverein.at

Szczerze współczuję parom, którym trafiła się ta „misja”, ponieważ mam wrażenie, że dobrze się przy tym bawią jedynie goście, a i to tylko krótko. Trzeba liczyć się z połamanymi paznokciami, rozwichrzoną fryzurą, wiórami na ubraniu, potem i wypiekami. Niekiedy okazuje się, że pniak nijak nie daje się „ugryźć”, ma sęki - i piłowanie ciągnie się w nieskończoność.

Z innych akcji „po” można wymienić to, co znane także ze ślubów kościelnych: obsypywanie ryżem lub płatkami róż - jeśli nie ma zakazu, wypuszczanie baniek mydlanych/gołębi/motyli/balonów. Ciekawym pomysłem jest doczepienie do tych ostatnich pocztówek ze znaczkiem i adresem młodej pary. Kto je znajdzie,  może wysłać im życzenia.

Popularny jest także szpaler róż, przez który para wychodzi z urzędu. Zresztą, mogą to być nie tylko róże, a np. wstążki czy jeszcze coś innego, związanego z hobby lub zawodem pary młodej.

 Szpaler złożony z mioteł na ślubie kominiarza. Pniak już czeka...

Źródło: http://blogs.taz.de

Miłym akcentem jest także Sektumtrunk, mały, zorganizowany naprędce bufet przed USC: wino musujące, sok, małe przekąski.





 Kilka tygodni temu natknęłam się na ciekawą scenę. Pan młody był strażakiem, co tłumaczy obecność kolegów w mundurach oraz wozów strażackich. Sektempfang urządzono nieopodal ratusza. Najciekawszy był jednak tunek z węża strażackiego, przez który musieli przejść świeżo poślubieni małżonkowie.


Dodatkowe informacje

DE


http://www.unsertag.de/kirche-und-standesamt/standesamtliche-trauung.html 

http://www.hochzeit-perfekt-geplant.de/artikel/standesamt-kirche/standesamt-ablauf.html


Pozostałe posty z serii:

oraz

Kulturelle Unterschiede: Das Fahrradfahren in Deutschland und Polen / Rowerem po Polsce i Niemczech



Beinahe jeder Pole, der nach Deutschland kommt, sowie ein Deutscher, der sich auf eine Reise nach Polen begibt, wird mit einem wichtigen Unterschied konfrontiert, wenn es um das Fahrradfahren geht.

Als begeisterte Fahrradfahrerin habe ich in Deutschland ein Paradies für mich entdeckt. Fahrrad fahre ich fast jeden Tag: zur Arbeit, zum Einkaufen, zu verschiedenen Terminen oder einfach nur so, um zu entspannen. Meine Leidenschaft für den eigenen Drahtesel wird von der Stadt großzügig unterstützt. Fast überall sind Fahrradwege vorhanden, Autofahrer nehmen auf Fahrradfahrer Rücksicht. Es werden sogar Fahrradreparaturkurse angeboten, damit man eventuelle technische Probleme selbst bewältigen kann. Im nahe gelegenen Familienzentrum findet regelmäßig eine Art Sprechstunde statt, in der sich ein ehrenamtlicher Rentner um kaputte Fahrräder kümmert und dem Besitzer beim Reparieren hilft. Die Touristen, die mit dem Fahrrad unterwegs sind, können auch in speziellen Fahrradhotels übernachten. Den nächsten Fahrradverleih zu finden, ist nicht schwer. Manche Ferienwohnungsbesitzer bieten ihren Gästen sogar einen Abholservice. Wenn die Gäste z. B. am Morgen losfahren und dann am Abend doch feststellen, dass sie schon zu müde für die restlichen 25 Kilometer sind, holt man sie einfach mit Auto und Fahrradträger ab.

Ungern muss ich gestehen, dass das Leben der Fahrradfahrer in Polen ungleich schwieriger ist. Es geht nicht nur um den Mangel an guten Fahrradwegen sondern vielmals um die allgemeine Einstellung. Es fängt schon bei der Tatsache an, wie man als Fahrradfahrer gesehen wird. Oft habe ich das Gefühl, als würde ich für die vorbeifahrenden Autofahrer buchstäblich eine Tarnkappe tragen. Wenn ich entlang der Hauptstraße in meiner Heimatstadt fahre, ist dies noch stressiger, als die zahlreichen Löcher im Asphalt, die sowohl an regnerischen Tagen (riesige Pfützen), als auch sonst eine Falle für meine Reifen und Knochen sind. Kurzerhand beschließt man deshalb, dort, wo der Straßenverkehr größer ist, auf dem Bürgersteig zu fahren. Da trifft man auf ein neues Problem: oft sind diese zu eng und auch ungeeignet, ganz zu schweigen von den bösen Blicken der Passanten („Gibt es keine Straße?!“).


 Fahrradwege in Polen - zwei negative Beispiele...

Quelle: http://i.imgur.com/JfnI1Zf.jpg und mmgrudziadz.pl

Auf dem Land sieht die Situation nicht besser aus. Auf vielen Landstraßen kann man zwar mit dem Fahrrad Pirouetten drehen, aber die schlimmste Gefahr hat ein scharfes Gebiss, vier flinke Pfoten und heißt: Hund. Ich kann mich noch zu gut daran erinnern, wie ich vor mehreren bellenden und äußerst aggressiven Kläffern Gas geben musste oder nach dem Anblick einer Streuner-Horde meine Route kurzerhand ändern musste. In meiner Gegend ist es leider üblich, sich auf dem Land eher wenig um mögliche Angriffe der Vierbeiner zu kümmern. Man fährt z. B. aufs Feld und lässt das Tor sperrangelweit offen. Wenn die Hunde überall in der Gegend laufen, stört es fast niemanden; schließlich gehört es zu ihrer Aufgabe, Fremde wegzujagen. Aus diesem Grund fahre ich nicht mehr mit dem Fahrrad durch die malerischen Dörfer und Felder meiner Region (sonst müsste ich einem Rat meines Vaters folgen und Pfefferspray samt Baseballschläger mitnehmen) und bin auf den Roller umgestiegen. Zugegeben, es ist umweltunfreundlich, teuerer, lauter und man muss einen größeren Sturzhelm tragen. Aber im Fall einer Hundeverfolgung lässt es sich auch schneller fliehen.

 Quelle: Internet

Wenn wir schon beim Thema Fahrradhelm sind - als ich noch in Polen lebte, besaß ich nicht mal einen. Mein Wissen über die möglichen Konsequenzen eines Fahrradsturzes war ebenfalls gering - was mich heutzutage wundert. Auf spezielle Kleidung oder Schutz legte man einfach kein Wert, wenn man kein Profi- oder Hobbysportler war. Wenn schon Kinder selbst meistens ohne Helm fuhren, wäre ein Erwachsener mit einem bestimmt ein Lacher.

Einst fragte mich mein damaliger Student aus Australien, warum die überwiegende Mehrheit der Polen ohne Fahrradhelm fährt. Aufgrund seiner (nicht immer angenehmen) Erfahrungen mit polnischen Straßen, wunderte ihn das noch mehr. Ich musste kurz darüber nachdenken; eine Antwort zu finden fiel mir nicht leicht. Es war für mich doch selbstverständlich, dass man ohne Helm fährt (selten sah ich eine Ausnahme). Am leichtesten ließ es sich in Bezug auf polnische Männer erklären. „Weiß du, ich vermute, dass sie sich damit nicht männlich fühlen und glauben, dass ein Fahrradhelm nur den Weicheiern zusteht“, antwortete ich schließlich. Diese Aufklärung konnte er aber nicht nachvollziehen; sein verwundertes „Why?!“ kann ich heute noch hören. Da war definitiv ein Wurm drin.

Ich kann mich nicht mehr daran erinnern, wann es war, aber es passierte erst nach meinem Umzug nach Deutschland. Eines Tages war ich doch Besitzerin und eifrige Trägerin eines Fahrradhelms. Jetzt habe ich sogar den zweiten. Und es waren nicht mal die Deutschen, die mich davon überzeugten, einen zu tragen. Es war mein oben erwähnter australischer Bekannter, der noch in seinem Heimatland dem Tod zweimal von der Schippe gesprungen war. Dass er noch am Leben war, hat er nur dem Helm zu verdanken. Jetzt schwöre ich regelrecht auf das Fahrradhelm-Tragen, und das bei nahezu jeder Gelegenheit, unabhängig davon, wie weit die Strecke ist. Zugegeben, in Deutschland fiel es mir leichter, einen aufzusetzen. Man fällt nicht auf. Anders als in Polen, was mir neuerdings wieder bewusst wurde, als wir im Sommer die deutsch-polnische Grenze auf der Insel Usedom übertraten und auf der Fußgängerzone in Świnoujście standen.

Leider muss ich an dieser Stelle etwas Peinliches beichten: auch bei mir gibt es Ausnahmen. Wenn ich in Polen bin, trage ich keinen Fahrradhelm, um nicht aufzufallen.

Ein polnisches Meinungsforschungsinstitut CBOS befragte letztes Jahr die Radfahrer, ob Helme Pflicht sein sollten. 62 % der Befragten antworteten, dass es jedem überlassen sein sollte, ob er einen trägt oder nicht.
Quelle: polskanarowery.sport.pl

Als mein Vater bei mir in Deutschland zu Besuch war, lud ich ihn zu einem kurzen Fahrradausflug entlang des Flusses ein. Ich beharrte darauf, dass er einen Helm trägt. Er wollte natürlich nicht, protestierte, schließlich sei er mehr als fünfzig Jahre ohne einen klargekommen. Hat es aber, mir zuliebe, getan. „Das gab es noch nicht, ich in einem Helm!“, hörte ich ihn dabei murmeln. Der Anblick meines sonst so selbstbewussten Vaters, der sich mit dem Ding quälte, war amüsant und erbärmlich zugleich. Ungefähr nach einem Kilometer lindernde ich seine Schmerzen - das Tragen stellte sich als so unangenehm heraus, weil die Schnallen zu eng waren. Ab dem Moment ging es meinem Vater (zumindest körperlich) besser.

 Fahrrad - das bessere Auto?

Quelle: forbes.pl

Die vielen Jahre des Kommunismus prägten das Verhältnis zum Fahrradfahren - ein Phänomen, das sich übrigens in allen Ostblockländern beobachten ließ. Wer nach der Wende noch mit dem Fahrrad unterwegs war, war in gewissem Sinne ein Verlierer. Er konnte sich, wie man sofort vermutete, kein Auto leisten. Und wer sich eins leisten konnte, zeigte es auch. Das Auto avancierte schnell zum Statussymbol. Sonntags zur Kirche mit dem Fahrrad fahren? War in meiner Familie unmöglich. Zu Fuß? Wieso, wenn man bequem mit dem Auto fahren kann, selbst wenn die Strecke kurz ist. Vielen ging es und geht es genauso. Der Rekord gehört meinem neureichen Nachbar, der regelmäßig seine Brötchen mit einem Geländewagen holte. Von Zuhause bis zum Supermarkt hatte er stolze 300 Meter.

Für Polen markant ist die Tatsache, dass man mit seinem Drahtesel nicht ohne Grund unterwegs ist. Man muss schon seine (oft ideologischen) Gründe haben. Wenn ein Mann im besten Alter nur mit dem Fahrrad zur Arbeit fährt, entsteht die Mutmaßung, er habe seinen Führerschein wegen einer Rauschfahrt verloren.

Quelle: fakt.pl

Eine andere Gruppe Fahrradfahrer sind Rentner und Kinder im Grundschulalter. Die einen sind meistens arm, die anderen dagegen noch zu jung.

Eine spezielle Gruppe, die relativ neu ist, bilden junge Großstadtmenschen, die so genannten Hipsters, die sich bewusst für die Zweiräder entschieden haben. Das Fahrradfahren ist für sie Teil der Lebensphilosophie, mal was ganz anderes, was sie von den durchschnittlichen Menschen unterscheidet. Fahrrad ist „in“, gibt sogar das Gefühl, man sei westeuropäischen Metropolen (wie z. B. Amsterdam) ein Stück näher. Das Fahrrad muss also dementsprechend auffällig sein, am liebsten ein Holländer mit einem Weidekorb oder ein Oldshool-Rennrad.

Polnische Stars und Celebrities zeigten ihr Gespür für Mode und ließen sich mit eigenem Drahtesel fotografieren, kamen zu Events mit Rad statt dicker Limousine.

„Sie hatte einfach abgefahrene Ideen! Bekannte polnische Schauspielerin kam mit dem Fahrrad zum roten Teppich. Hat sie sich blamiert?“, schrieb vor einem Jahr „Fakt“. Ein anderes Klatschportal fragte: war es Werbung für einen gesunden Lebensstil oder Medienprovokation?

Quelle: fakt.pl


 Moderator Hubert Urbański, kam auf eine Veranstaltung ebenfalls mit dem Fahrrad - und mit einem Fahrradanhänger. Beide wurden fleißig abfotografiert.

Quelle: pomponik.pl

Bloggerinnen und Blogger fotografierten sich ebenfalls mit ihrem Tretross, wie z. B. Bloggerin und Ministerpräsidententochter Kasia Tusk. Wie ein Klatschportal zügig überprüfte, kostete das gute Stück ungefähr zwei polnische Durchschnittsmonatsgehälter.

Da ging was schief… Statt dem Fahrradfahren eine positive Werbung zu machen, sorgte Kasia Tusk für böse Schlagzeilen. Ihr Gefährt soll 3.000 Zloty gekostet haben.

Quelle: plotek.pl

Im Internet wimmelte es vor einiger Zeit von Schnappschussfotos, die Promis während einer Radfahrt zeigten, wie Skandalnudel und Sängerin Doda auf ihrem pinkfarbenen Gefährt.

Ob in Deutschland so viel Aufmerksam fahrradfahrenden Künstlern geschenkt würde, ist mehr als fraglich.

Einen gegenwärtigen polnischen Fahrrad-Mythos illustriert gut ein Zitat aus einem Artikel über Małgosia Radkiwicz, eine Boutiqueinhaberin. „Ihre Kindheit verbrachte sie in einer Försterei bei Kielce und als sie das Studium angefangen hatte, träumte sie von einem Fahrrad im Retro-Romance-Stil: mit einem schwanartigen Fahrradrahmen, bequemen Sattel und geraden Lenker. Sie stellte sich vor, wie sie im luftigen Kleid fährt. Sie hatte vor, ihre Haare zu Locken zu wickeln, ein Pünktchenkleid anzuziehen, das Rad mit einem Weidekorb zu zieren. Und dann losfahren und stolz wie eine Königin gleiten, gestreckt, als säße sie auf einem Thron, aber sicherlich würde sie dabei die heimlichen Blicke der Jungen in Tweedsakkos merken“, so beschrieb die Zeitschrift „Claudia“ Małgosias Mädchenträume, die tatsächlich in Erfüllung gingen. Weiter erzählt die junge Frau selbst: „Ich fahre jeden Tag Rad, was nicht bedeutet, dass ich für die Tour de Pologne trainiere. Für mich ist das der Lebensstil. Ich möchte daher stilvoll und chic aussehen: gerne in High-Heels [!], im Kleid und Hut [!]. In den Weidekorb beim Lenkrad tue ich frisches Marktgemüse oder Blumen hinein, um es noch romantischer wirken zu lassen. Ich glaube an den Grundsatz: Zeige mir dein Fahrrad und ich sage, wer du bist“. 

„Es ärgert mich, dass man in Polen vom Fahrrad nur in Bezug auf die Erholung denkt. Ich träume davon, dass ein Stadtradfahrer kein Sonderling mehr ist“, fügt sie noch hinzu. Hm, dies widerspricht ein wenig dem, was sie zuvor gesagt hatte. Denn in meiner Stadt (jetzt meine ich Deutschland natürlich), wo es völlig normal ist, Fahrrad zu fahren und keine große Sache daraus zu machen, würde so eine Kleidung verwunderte Blicke anziehen - schon aufgrund des Hutes und der Stöckelschuhe. Keine praktische Fahrradausrüstung, nicht wahr?

Als ich einmal auf eine Veranstaltung mit dem Fahrrad und hohen Absätze kam (das Fahrrad war dabei kein Teil des Stylings, sondern das schnellste Verkehrsmittel) wurde mir wörtlich gratuliert. Ich bewies damals für den Rest der Damen Mut, wenn auch Leichtsinnigkeit

Małgosias Fahrradschmuckboutique wird immer bekannter. Finden kann man da Verschiedenes, von gestrickten Wollhüllen für Fahrradschlösser (der Winter steht vor der Tür), bis Kunstblumen, speziellen Plastikschutzhüllen für Stöckelschuhe und muffinförmigen Ventilkappen. Irgendetwas für Fahrradhelme oder diese selbst - Fehlanzeige. Schade.

Es freut mich aber, dass dem Drahtesel in Polen in den letzten Jahren mehr Aufmerksamkeit geschenkt wurde. Man organisiert z. B. regelmäßige Veranstaltungen, die für das Fahrradfahren in der Stadt werben (Święta Cykliczne), während derer hunderte Menschen durch die Straßen fahren.

Leider gibt es auch weniger fröhliche Anlässe, zu denen sich die Radfahrer zeigen, wie die gemeinsame Ausfahrt in Lublin, nach dem Tod einer Radfahrerin, die von einem Auto überfahren wurde. Auch wenn die Veranstaltungen gerade ein Zeichen dafür sind, dass es noch nicht ganz alltäglich ist, Rad zu fahren, sind sie ein guter Anfang.


 Im November 2013 wirft Michał Kieś (Facebookprofil „Rowerowa Metropolia Górnośląska“), dem oberschlesischen Woiwodschaftsmarschall Mirosław Sekuła, vor, dass er genau überprüfe, mit welchem Verkehrsmittel seine Mitarbeiter zur Arbeit kommen.

 „Diejenigen, die denken, dass die Radfahrer von ihm begrüßt wurden, liegen jedoch falsch. Woiwodschaftsmarschall Sekuła war der Meinung, dass ein Fahrrad der Ernsthaftigkeit eines Beamten widerspricht“, meinte der Internetnutzer.

 Mirosław Sekuła soll auch mit dem unangenehmen Geruch der Rad fahrenden Mitarbeiter unzufrieden gewesen sein. Außerdem störten ihn die engen Fahrradhosen.

 Der  Woiwodschaftsmarschall schlug zurück und kündigte an, am nächsten Freitag (08.11.13) mit dem Fahrrad zur Arbeit zu fahren, um Verleumdungen und Gerüchten ein Ende zu setzen. Er setzte sich drei Kilometer vor der Behörde auf sein Tretross und kam wie ein rassiger Radfahrer an - ausgestattet mit Fahrradhelm, spezieller Weste, Schuhen und einer extra Leuchte. Empfangen wurde er von zahlreichen Reportern.

Quelle: tvs.pl



Zum Weiterlesen

PL

http://polskanarowery.sport.pl/msrowery/1,105126,12564347,Jezdzimy_duzo__po_slabych_drogach_i_nie_chcemy_kaskow_.html 

http://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2012/K_119_12.PDF http://www.swietocykliczne.pl/ 

http://www.lublin112.pl/rowerzysci-upamietnili-smierc-kolezanki/ 

http://lodzcyclechic.blogspot.de/

Donnerstag, 21. November 2013

Hangover po niemiecku, czyli jak Niemcy i Niemki rozstają się z wolnością


Ten post poświęcony będzie sposobowi obchodzenia wieczoru panieńskiego i kawalerskiego w Niemczech i jest częścią weselnego cyklu wpisów.

Być może podczas pobytu w Niemczech natknęliście się kiedyś na snującą się po centrum miasta grupkę przebierańców jednej płci, która nagabywała przechodniów i po której było już widać tzw. ślady spożycia? Jeśli tak, to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że byliście świadkami niemieckiego wieczoru panieńskiego lub kawalerskiego. W zasadzie słowo „wieczór” należałoby wziąć w cudzysłów, ponieważ częstokroć impreza trwa już od rana; po niemiecku zwie się Junggesellinnenabschied (wersja damska) i Junggesellenabschied (męska). Z racji tego, że jestem kobietą, najłatwiej mi pisać o wieczorze panieńskim.

Junggesellinnenabschied na ulicach Heidelbergu - panna młoda w kostiumie pszczoły (nawiązanie do imienia Sabine), towarzyszki w spersonalizowanych koszulkach. Panna młoda in spe sprzedaje właśnie swoje artykuły napotkanym po drodze chłopakom.

Fot. Polschland

 Kilka metrów dalej trafiły na siebie dwie grupy
Junggesellenabschied

Fot. Polschland

Organizacji Junggesellinnenabschied podejmują się przyjaciółki przyszłej panny młodej - a przede wszystkim świadkowa. Robią to zazwyczaj w półsekrecie. To znaczy: narzeczona podpytywana jest o odpowiadający jej termin i ewentualne sugestie dotyczące przebiegu imprezy (np. czego sobie nie życzy, kogo nie zapraszać). Co do reszty, to będzie dla niej niespodzianką. 

Planowanie Junggesellinnenabschied zaczyna się, jak to w Niemczech bywa, z dużym wyprzedzeniem. Świadkowa-organizatorka kontaktuje się z przyjaciółkami panny młodej, z koleżankami z pracy, znajomymi i gośćmi weselnymi płci pięknej. Z pomocą przychodzi tu np. Facebook, na którym tworzy się specjalną grupę zamkniętą. Następnym krokiem jest wyznaczenie miejsca i czasu spotkania organizacyjnego. Dziewczyny spotykają się, aby się wzajemnie poznać, wymienić pomysłami i sugestiami co do przebiegu samego Junggesellinnenabschied. Ustalany jest plan działań. Naturalnie mamy tu do czynienia z Teamarbeit (kolejny typowo niemiecki rys): każdy czymś się zajmuje, tworzą się podgrupy zadaniowe itd. Omawia się także kwestie finansowe: kto ile jest w stanie zapłacić. Dyskutuje się nie tylko o ogólnych ramach finansowych przedsięwzięcia, ale i o czasowych. Zgranie pasującego wszystkim terminu nie jest łatwe, zwłaszcza, gdy goście mieszkają w różnych miastach.

 Niech się ktoś zlituje...

Fot. Polschland

 Przebranie przyszłego pana młodego nie pozostawia wątpliwości co do jego roli w małżeństwie: kapcie na nogach, czepek na głowie.

Fot. Polschland


 Mimo wszystko radziłabym omijać takie grupki - od kupna trudno się wymigać ;)

Fot. Polschland

Najpowszechniejszym elementem Junggesellinnenabschied jest wieczorne grupowe wyjście na miasto. Dziewczyny umawiają się co do dresscode. Mogą to być luźne zwykłe stroje albo typowo imprezowe (np. wszystkie w małej czarnej i na obcasach). Popularne są zamówione specjalnie na tę okazję T-shirty z okolicznościowym napisem, np.: Girls' Night Out, Bride Patrol, Bridebunny. Bohaterka wieczoru ma na sobie koszulkę specjalną, informującą o jej statusie, jak: Germany's Next Top Wife, Bride to be, Gute Mädchen kommen in den Himmel – Böse in die Ehe (Grzeczne dziewczynki idą do nieba - złe wychodzą za mąż), od wesołych (Tschüss ihr tollen Männer!/Żegnajcie, super-faceci!; Bald habe ich zwei Gehälter!/Wkrótce dwie wypłaty!), poprzez ironiczne  (Tickende Zeitbombe – 7 Jahre bis zur Scheidung!/Tykająca bomba zegarowa - 7 lat do rozwodu). Wersje męskie są jeszcze bardziej dosadne: Warum habe ich bloß gefragt? (Dlaczego w ogóle spytałem?), Ich hätte sie alle haben können, wollte aber nur die Eine! (Mogłem mieć je wszystkie, chciałem tylko jedną!), Heiraten: die schönste Art Probleme zu teilen, die man vorher nicht hatte! (Małżeństwo: najlepszy sposób na problemy, których wcześniej się nie miało!), Ich heirate, aber die anderen sind nur zum Saufen hier! (Ja się żenię, inni chcą się tu tylko spić!), Meine Zeit ist abgelaufen (Mój czas minął), Die Tage sind gezählt. (Dni są policzone), Er heiratet, aber ich bin noch zu haben. (On się żeni, ale ja jestem jeszcze do wzięcia), Die erste Ehe ist die schönste! (Pierwszy ślub jest najpiękniejszy!) - od wyboru, do koloru. Do tego można dołożyć akcesoria takie jak: szarfy z napisami, buttony, kapelusze, śmieszne okulary, uszy króliczka, aureole, fascynatory, długie rękawiczki, boa z piór itd. Czasem rzebiera się cała grupa dziewczyn, np. za policjantki czy diablice.



 Wersja z welonem

Fot. Polschland

Przyszłą pannę młodą spotkać można w opasce z welonem, tiarze, a nawet tutu. Kolory dominujące: biel i róż, ewentualnie czerń. Od czasu do czasu spotykam też wersję „idź na całość”, kiedy to żona in spe ma na sobie jakiś dziwny i  śmieszny kostium, np. pszczoły, królika, wróżki, starą suknię ślubną czy czapkę kucharską. To samo dotyczy panów. Miny bohaterów - bezcenne. Tak przebrane towarzystwo snuje się po miejście od lokalu do lokalu (Kneipentour), pijąc wewnątrz i na zewnątrz - z gwinta bądź z zawieszonych na szyi plastikowych kieliszków na alkohol (Shotglas).

Shotglas

Źródło: Internet


Przyjęte jest, że następujące po sobie rundki sponsoruje kolejny uczestnik/uczestniczka imprezy. Najbardziej tradycyjnym akcesorium Junggesellinnenabschied i Junggesellenabschied jest tzw. Bauchladen - mały przenośny kramik umocowany na szyi. Podobną funkcję może pełnić także wózeczek bądź koszyk. Przyszła panna młoda nosi go na sobie i zaczepia przechodniów, oferując swoje towary. Jeśli nie masz pieniędzy, jesteś w kłopocie - musisz wykupić fant robiąc coś w zamian, np. całując narzeczoną lub robiąc jej masaż. Co się znajduje w Bauchladen? Różności, np. zupy w proszku (Hochzeitssupe), róże, zapalniczki, małe butelki alkoholu, prezerwatywy, koronkowe majteczki, ciastka... Słowem wszystko, co jest w miarę lekkie, niedrogie i co może się dobrze sprzedać wśród przechodniów. Zebrane pieniądze zasilają imprezowy budżet.


 Bauchladen

Źródło: Internet

Wieczór kończy się zazwyczaj w dyskotece, gdzie przyszła żona/przyszły mąż ma szansę wybawić się po raz ostatni „na wolności”. Bez obaw, skacowane i zmęczone towarzystwo nie ma obowiązku stawić się rano przed kościołem - termin imprezy ustalany jest odpowiednio wcześniej, a nie dzień przed weselem!

Propozycji na spędzenie tego dnia jest mnóstwo, zależą one tylko od zasobności portfela i ochoty uczestniczek. Może to być np. wspólna lekcja makijażu lub tańca na rurze, seksowna sesja zdjęciowa dla panny młodej, pokaz męskiego striptizu, wspólny spływ pontonem, wycieczka za granicę bądź do jednego z dużych miast, wizyta w spa, w kasynie, wieczór przy komediach romantycznych, przejazd limuzyną po mieście, nagranie piosenki... Organizowane są także gry, zabawy i zadania, które mają udowodnić, że narzeczona nadaje się na żonę. I tak, musi ona np. przygotować obiad dla koleżanek z dostępnych produktów, zmienić pieluszkę lalce-niemowlakowi, wypastować buty. Jeśli zdała ów egzamin, otrzymuje stosowny certyfikat.


Letni sobotni wieczór w centrum miasta - prawdopodobieństwo napotkania przedweselnego towarzystwa jest jak najwyższe!

Fot. Polschland

Panowie preferują zwykle coś ostrzejszego, np. motocross, paintball, quady, a zdarza się, że wypad do klubu go-go. Ich pomysły są czasem bardzo odjechane. Przykładowo, mój kolega został obudzony o szóstej rano przez swoją ekipę, która wtargnęła do domu przebrana za snajperów. Założono mu worek na głowę i zawieziono na paintball, w którym uczestniczył przebrany w kostium królika. Kolejnym punktem programu było hamburska dzielnica czerwonych latarni by night - i może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do przejechania tego dnia chłopcy mieli ponad 700 kilometrów! A, żeby nie było nudno, żonkoś musiał przywdziać kostium Agnethy z ABBY i na każdym parkingu pozować z przypadkowymi osobami. Zebrał dzięki temu kilkadziesiąt euro.

Naturalnie to, czy przyszli małżonkowie organizują (a właściwie: chcą uczestniczyć) w wieczorze panieńskim/kawalerskim zależy tylko od nich. Znam wiele osób, które nie widziały nic interesującego w szwędaniu się po mieście z Bauchladen na szyi bądź braniu udział w punktowanych zadaniach, jakie przydzielało mu towarzystwo. Czyli - co się komu podoba!

 Ekipa wieczoru kawalerskiego na wspólnym obiedzie.
Przyszły pan młody w gustownym stroju różowego królika ;)

Fot. Polschland

 Wieczór panieński. Najwidoczniej panna młoda i jej druhny otrzymały od reszty towarzystwa jakieś zadanie do wykonania - przespacerowanie się po krawędzi fontanny.

Fot. Polschland


Pozostałe posty z serii:

oraz

Sonntag, 17. November 2013

Mydło, powidło i Weihnachtsmarkt

Już niedługo, już za chwilę… rozpocznie się w Niemczech sezon jarmarków bożonarodzeniowych (Weihnachtsmarkt). W moim mieście, które szczyci się jednym z największych i najpiękniejszych jarmarków w południowych Niemczech (blisko 650 lat historii), zacznie się znów stan wyjątkowy.

 Weihnachtsmarkt w Ladenburgu

Fot. Polschland

Wprawdzie do Polski dotarła moda na organizację tego typu imprez, jednak do rozmachu tutejszych sporo im jeszcze brakuje. Naturalnie, ich tradycja w Niemczech jest o wiele dłuższa. Jednak zwrócić uwagę trzeba także na fakt, że w Polsce Adwent kojarzony jest (był?) przede wszystkim z czasem oczekiwania, wyciszenia, przygotowania się do Świąt. Jak dziś mam w uszach napominania księży, żeby powstrzymywać się ze śpiewaniem kolęd i dekorowaniem domów do kilku dni przed Wigilią, żeby wyrzec się w tym czasie np. słodyczy, nie świętować itp. Oczywiście, trudno to pogodzić z wszechobecną komercją i kultem zakupów, ale to już inna bajka.

Jarmark świąteczny w Konstancji

Fot. Polschland

W Niemczech, w myśl powiedzenia „Vorfreude ist die schönste Freude“, sezon świąteczny zaczyna się nieśmiało już w październiku, kiedy to na półki sklepowe wkraczają bożonarodzeniowe słodkości.

W listopadzie na drzewach i ulicach wiesza się już świetlne girlandy, a wystawy sklepowe rozżarzają się światełkami, srebrem, złotem i czerwienią. W domach piecze się tony ciasteczek (Plätzchen), w świetlicach szkolnych rusza pełną parą wyrób ozdób (Winterzeit = Bastelzeit), a kurzące się przez cały rok na półkach butelki z grzanym winem (Glühwein) sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Restauracje prześcigają się w kreowaniu eleganckich Adventsmenü (co jak co, ale pościć się na pewno nie pości). Kto może, zaopatruje się w kalendarze adwentowe (są też wersje dla kotów i psów), aby po czterech tygodniach w końcu dobić do 24 grudnia. W tym czasie chętnie chodzi się na zakupy i... przedstawienia baletowe (króluje „Dziadek do orzechów”), a także bale. Niemal każda instytucja organizuje coś powiązanego ze Świętami: w muzeum pieczenie ciasteczek, w planetarium oglądanie gwiazd przy nastrojowej muzyce, w klasztorze oprowadzanie z pochodniami, w bibliotece wystawa książek o tejże tematyce, w kościele koncerty, a na basenie codziennie, przez 24 dni, czekają na pływających jakieś bonusy.


Stoisko z drewnianymi detalami do świątecznych szopek

Fot. Polschland

Wliczając w to jeszcze pół listopada, Świąt zaczyna się mieć już dość zanim zdążyły właściwie nadejść. Dodatkowo, życzenia składa się co tydzień, bo w każdą adwentową niedzielę („Ich wünsche dir einen schönen 1./2./... Advent”). Rzec można, że okres bożonarodzeniowy zaczyna się w Niemczech szybciej i kończy szybciej - najpóźniej 6 lutego (w Trzech Króli) wszystkie choinki lądują na ulicy, a pudła z błyskotkami na strychu. W moim rodzinnym domu choinką cieszyliśmy się aż do Gromnicznej (2 lutego), a przynajmniej do kolędy. Tu, zostawiając świąteczne stroiki na dłużej, czuję się skrępowana. Postanowiłam w tym roku wcześniej zakrzątnąć się wokół tworzenia w domu świątecznej atmosfery. Święta spędzamy w Polsce, więc gdy nie zrobię tego wcześniej, w zasadzie nie mam po co w ogóle zaczynać. Szarobura aura za oknem i chłód stanowią dodatkową zachętę do przystrajania mieszkania w ciepłe barwy, świeczki i poduchy.

Wracając do Weihnachtsmarktu. Jestem jedną z nielicznych znanych mi osób, które nie uległy czarowi niemieckich jarmarków bożonarodzeniowych. Denerwuje mnie, że nie mogę przejechać przez centrum rowerem, jak zwykle, tylko muszę nadkładać drogi bocznymi uliczkami, przeciskając się przez tłum ludzi. Nie widzę sensu w przepłacaniu za kubek Glühwein, którego wielka butla kosztuje raptem jedno euro (jaka jest jakość tego wina, każdy może sobie dopowiedzieć - powszechnie wiadomo, że boli po nim głowa). Jako zmarzluch i zdeklarowany przeciwnik chłodu nie pociąga mnie stanie na mrozie zy śniegu - nawet z czymś ciepłym w dłoni. Zakupy? Co roku to samo i ileż można? Miły spacer? Raczej ścisk hałas, a przy tym trzeba uważać, żeby na kurtce nie wylądowała kiszona kapusta czy keczup z czyjejś bułki.

 Przy tak niesprzyjającej aurze wizyta na Weihnachtsmarkcie wymaga sporego samozaparcia...

Fot. Polschland

Ale zostawmy te narzekania. Dla większości Niemców Weihnachtsmarkt jest długo oczekiwaną atrakcją i ma w sobie coś takiego, co przyciąga jak magnes. Rekordziści odwiedzają jeden i ten sam nawet kilka razy w ciągu tygodnia. Nie mowiąc już o wycieczkach szlakiem najpiękniejszych/najstarszych/największych imprez tego rodzaju. Tradycją firm są zakładowe spotkania na jarmarkach bożonarodzeniowych. Nie iść naturalnie nie wypada, choć wiem, że wielu nie tęskni do towarzystwa kolegów z biura także w czasie wolnym. Taki odpowiednik polskich firmowych wigilii.

 Przytulna atmosfera na jarmarku w Neu-Ulm. Ogrzać można się przy specjanych latarniach gazowych, a także otulić się kocem.

Fot. Polschland

Program jarmarków bożonarodzeniowych jest zazwyczaj bogaty. W moim mieście wydawana jest nawet specjalna broszura z programem na każdy dzień trwania (od 25.11. do 22.12.), organizowane są tygodnie tematyczne (kulinarny, koncertowy, dziecięcy, artystyczny).

Właściciele kramów wkładają wiele wysiłku, aby ich stoiska prezentowały się jak najlepiej - co im się rzeczywiście udaje, o prowizorce nie ma mowy. Do tego stopnia, że wielu zabrania fotografowania swoich budek czy wyrobów (prawa autorskie). Centralnym punktem jarmarku jest oczywiście choinka - u nas żywa, w Dortmundzie gigant-konglomerat złożony z wielu pojedynczych drzewek. Oraz szopka, a w niej (znów mówię o moim mieście) żywe zwierzęta przez cały miesiąc: owce i osły obok naturalnej wielkości Świętej Rodziny.


 Żywa szopka to atrakcja sama w sobie!

Fot. Polschland

Moi polscy krewni, miłośnicy Weihnachtsmarktu, nie wyobrażają sobie sezonu bez wizyty tamże. Mają nawet swoją stałą trasę i stoiska, na których co roku kupują te same specjały i wyroby. 

Przyjrzyjmy się zatem, czym można posilić się na typowym jarmarku bożonarodzeniowym na południu Niemiec.

Do popicia

Oczywiście wspomniany Glühwein (grzane wino) w specjalnym kubku - edycja tegoroczna. Za naczynia pobiera się kaucję. Jest to praktyka zwyczajowa na niemal każdej niemieckiej imprezie. Minus: trzeba wziąć ze sobą więcej pieniędzy i pamiętać o zwrocie we właściwym miejscu. Plus: troska o środowisko i mniej plastikowych odpadków. Pod tym względem polskie festyny mają jeszcze wieeele do nadrobienia. Właściciele stoisk są świadomi faktu, że część kubków do nich już nie wróci (wiele osób je kolekcjonuje), więc dzięki kaucji wychodzą na swoje. Oprócz tego oczywiście herbata (z rumem i bez), kawa, gorący cydr i kultowy już Hugo, poncz, mleko z miodem, gorąca czekolada, wino śliwkowe, Eierpunsch (poncz jajeczny), Feuerzangenbowle (poncz z płonącą nad nim kostką cukru w rumie), moszcz i gorący sok jabłkowy. Dzieci mają swój bezalkoholowy odpowiednik w Kinderpunsch (poncz owocowy).

 Typowy zestaw: grzane wino i bułka z kiełbasą z grilla

Fot. Polschland


Do zakąszenia

Oczywiście pierniczki (Lebkuchen), Schupfnudeln z kiszoną kapustą (uh, już czuję ten swąd), bułki z Feuerwurst (długą i ostrą kiełbaską z grilla), plaster pieczeni wieprzowej w bułce z kiszoną kapustą, strudel jabłkowy z sosem waniliowym, Raclette (zapiekany ser), frytki, Kaiserschmarrn, warzywa smażone w cieście, szaszłyki, bułki ze śledziem bądź łososiem, chleb ze smalcem, steki, kisze, gofry, zupy, karmelizowane orzechy i migdały (mmm, ten zapach!), pieczone kasztany, Stollen, Früchtebrot, nugat, marcepan, Magenbrot, wata cukrowa, cukierki ziołowe, chałwa, karmelizowane jabłka, suszone i kandyzowane owoce, Türkischer Honig, bagietki czosnkowo-serowe, owoce w cukrze i w alkoholu, w czekoladzie, sękacz (Baumkuchen), pizza, chilli con carne, knedle z morelami, naleśniki, kluski na parze, ryż na mleku, Flammkuchen, placki ziemniaczane z musem jabłkowym, ciepłe Seele, tarta cebulowa, gulasz grzybowy, dziczyzna oraz pieczone jabłka z różnymi farszami.

Pierniki sprzedają się zawsze, czy to na Oktoberfeście, czy Weihnachtsmarkcie

Fot. Polschland

Do posłuchania

Okoliczne chóry dziecięce i chłopięce, kantaty i oratoria w pobliskiej katedrze, orkiestry dęte i zespoły akordeonowe, wokaliści soulowi...

Karuzela w starym stylu

Fot. Polschland

Do zrobienia, obejrzenia - dla małych i dużych

Dzieci mają okazję piec ciesteczka, wyrabiać świece i inne ozdoby, filcować, posłuchać baśni i bajek w ogrzewanym i oświetlonym namiocie - jurcie, oglądać teatrzyki, przejechać się minikolejką wąskotorową, zakręcić na karuzeli. Wszyscy zainteresowani mogą przypatrywać się dmuchaniu bombek i wykonywaniu innych przedmiotów ze szkła oraz grawerowaniu, pokazowi snycerki. Goście z innych okolic mogą przy okazji uczestniczyć w codziennym oprowadzaniu po mieście z przewodnikiem - na własnych nogach bądź specjalną turystyczną ciuchcią z wagonikami.


 Ozdoby małe i duże

Fot. Polschland


Do kupienia

Na Weihnachtsmarkcie zaopatrzyć się można naturalnie w ozdoby świąteczne wszelkiej maści: charakterystyczne dla Niemiec duże gwiazdy z papieru, bombki, aniołki, wycięte z metalu „kręciołki”, drewniane wiatraczki, lampki do podgrzewaczy i Räuchermännchen, girlandy świetlne, elementy do miniaturowych szopek, stroiki, dekoracje okienne, lampiony, wieńce adwentowe, świece.

Ponadto: wyroby z wikliny, słomy, rękawice, wyroby z wełny (skarpety, szale, czapki), filcu, olejki zapachowe, lampy solne, źródełka na prąd, dzwonki, kapelusze, szelki, pióra, dziadki do orzechów, odznaki, wazony, biżuterię, akcesoria skórzane, wyroby z kamieni szlachetnych i półszlachetnych, puzzle i różnego rodzaju gry, staromodne lalki i ubranka dla nich, kartki świąteczne, przyprawy, zupy i sosy w proszku, foremki do pieczenia z metalu i drewna (na popularne tu Springerle), drewniane akcesoria kuchenne (deseczki, łyżki, wałki), szale i apaszki, likiery i nalewki, miody, minerały, mydła, sole kąpielowe, olejki do masażu, masła do ciała, herbaty, kosmetyki, kapcie, oleje i suszone owoce.


 Tradycyjne niemieckie gwiazdy z papieru

Fot. Polschland


Mało? To dorzucę jeszcze: orzechy do prania, miotły, pędzle do golenia, lampy, kalejdoskopy, zegary, wizytówki na drzwi, haczyki na klucze, termometry, maskotki, kosze, patelnie i formy z silikonu, porcelana, szkło (z grawerowaniem), obrusy i serwetki, koronki, poduszki zapachowe, portfele, figurki Buddy (!), świece, Met (miód pitny), obrazy i ramki, breloczki, kubki, puszki na ciastka, instrumenty, otwieracze do butelek, noże do otwierania listów, torby, stylizowane szyldy reklamowe, flakony na perfumy, stroje ludowe, pochodnie, naczynia z porcelany, kule z terakoty, scyzoryki - i tak dalej!

 Weihnachtsmarkt ożywa zwłaszcza po zmroku

Fot. Polschland


Jakby nie patrzeć, asortyment czysto prezentowy - od rzeczy typowo praktycznych (wałki do ciasta), poprzez coś dla ciała (sole do kąpieli), do niemal zupełnie zbędnych (noże do kopert), dla kobiet (biżuteria), mężczyzn (kapcie, czapki), dzieci (maskotki), hobbystów (akcesoria do szopek, odznaki, ubranka dla lalek). Wszystko do nabycia też gdzie indziej, poza sezonem i w rozsądniejszych cenach.

To jak, do zobaczenia na Weihnachtsmarkcie?