Mittwoch, 10. September 2014

Freizeit, czyli sposoby spędzania wolnego czasu w Niemczech


Jeden z tematów poddanych głosowaniu w kolejnej edycji W 80 blogów dookoła świata dotyczył tego, jak spędzają wolny czas (Freizeit) mieszkańcy "naszego" kraju. Nie został co prawda wybrany, ale spodobał mi się na tyle, że chciałabym go rozwinąć. Jak zwykle uprzedzam, że nie opieram się w nim na statystykach, tylko na moich subiektywnych spostrzeżeniach.

 Źródło: uni-koblenz-landau.de

Jeśli wierzyć statystykom, większość osób wolne chwile spędza przed telewizorem. Co robią pozamykane w czterech ścianach, nie wiem; powiedzieć mogę jedynie, co widzę wokół siebie. ;)

Źródło: pffeferminzia.de

Porównując z Polską mogę powiedzieć, że wolny czas spędza się tu o wiele aktywniej. Sport, a może ogólniej: ruch, to coś, co cieszy się bardzo dużą popularnością i dotyczy wszystkich przedziałów wiekowych. Nigdy nie zapomnę, w jakim szoku był mój ponad sześćdziesięcioletni tata, który przyjechał do nas na urlop. Był w szoku, kiedy zobaczył śmigające na kajakach po Dunaju siwowłose staruszki, ogromny ruch na ścieżkach rowerowych i wszędobylskich biegaczy. :)

W moim rodzinnym miasteczku jeszcze parę lat temu zwolenników regularnego ruchu (chłopców z siłowni nie liczę) można było policzyć na palcach jednej ręki. Zaliczali się do nich m.in.: mój równolatek, który bieganiam walczył z nadwagą i tak mu już zostało, matematyk i pionier lokalnego nordic-walkingu w jednym (jak wyznał w jednym z wywiadów, notorycznie wołano za nim, że zapomniał w domu nart) i aktywny senior, zawsze w adidasach i dresie („dziwak”, jak podsumował mój tata).   Pewnie nikt i nic nie byłoby w stanie namówić go na jogging po głównej ulicy, a i zresztą po obrzeżach pewnie nie. Regularne zajęcia sportowe? Ewentualnie w sanatorium.

Zresztą, ktoś pamięta jeszcze dawny odcinek M jak miłość, w którym Simona, Niemka, matka Stefana (grana przez A. Perepeczko) gimnastykowała się w Grabinie, wzbudzając tym małą sensację? Usiłowała namówić do tego i Barbarę (T. Lipowska), która najpierw mocno się wzbraniała, argumentując, że w domu i w ogródku ma dostatecznie dużo ruchu, a potem mocno skrępowana zdecydowała się jej towarzyszyć (nie zapomnę, że zjawiła się w rajstopach!).


 Maraton i triathlon w moim mieście

Fot. Polschland

Umiłowanym niemieckim zajęciem jest Wandern, tj. piesze wędrówki i spacery na łonie natury. „Wędruje się” (piszę w cudzysłowie, bo polskie znaczenie tego słowa nie do końca zgadza się z niemieckim) już od najmłodszych lat. Wandertage, czyli dni, w których dzieci wyruszają ze swoją grupą na całodzienny pieszy rajd, organizuje się już od przedszkola.




Fot. Polschland


Buty trekkingowe, które pewnie posiada chyba każdy Niemiec, to podstawa! Oferowane są one także w rozmiarach dla maluchów. Ogólnie można powiedzieć, że Niemcy są do takich aktywności dobrze przygotowani pod względem stroju i ekwipunku. W miastach co krok można spotkać sklepy z odzieżą sportową (króluje Jack Wolfskin), ale ubrania tego typu co chwila pojawiają się też w zwykłych supermarketach.

 W Niemczech taki strój w wysokich górach to wielka rzadkość..

Źródło: demotywatory.pl



 Niemcy obojga płci uwielbiają nosić sportowe ciuchy (Funktionskleidung) także w mieście i na co dzień; zwłaszcza emeryci i... matki. Proszę nie mylić tego z dresem i skarpetkami do sandałów - te ostatnie się zdarzają, jednak nie o takim "sportowym" looku myślę, tylko o kurtce przeciwdeszczowej, kurtce softshell, butach trekkingowych i plecaku. Eksperci tłumaczą to zacieraniem granic między sferą prywatną, domową, a publiczną i zawodową.

Fot. Polschland

 Źródło: wp1155026.server-hede


Trzeba też wspomnieć, że infrastruktura turystyczna jest utrzymywana na wysokim poziomie. Niemal wszędzie mamy do dyspozycji świetnej jakości ścieżki piesze i rowerowe, mnogość szlaków, tablic informacyjnych, oznaczeń, ławeczek dla odpoczynku i w najbardziej malowniczych punktach. Pojemniki z torebkami i kosze na psie odchody to też raczej norma.


 Tablica informacyjna ze szlakami rowerowymi i pieszymi

 Ławeczka

 Skrzyżowanie dróg do rajdów pieszych

 Ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki Iller

 Usiądź i pobądź przez chwilę po szwabsku - napis na jednej z ławeczek za wsią. Ławki fundują często prywatni sponsorzy, lokalne firmy albo stowarzyszenia.

 Droga rowerowa przy szosie

 Wiata na szlaku

Fot. Polschland

Komu spacery to za mało i za wolno, wybiera bieganie. W pogodne popołudnia i w weekendy (wtedy już od świtu) ścieżki roją się od biegaczy i biegaczek niemal depczących sobie po piętach. I znowu: biegają i młodzi, i nieco starsi.



Moda na bieganie dotarła też do Polski, jak zwykle z pewnym opóźnieniem. I, jak to w PL bywa, od razu podchwycili ją celebryci, nieomieszkający się tym pochwalić (vide choćby serię wywiadów w „Claudii” z powyższego zdjęcia), a za nimi reszta - chyba w większym stopniu z chęci bycia modnym i robić to, co „lajfstajlowe”, niż z innych pobudek.

Polecam gorąco ten artykuł o bieganiu

Naprawdę nie mogę spobie przypomnieć artykułów z niemieckiej prasy niespecjalistycznej, które skupiałyby się głównie na tym, że któryś tutejszy aktor czy piosenkarz opowiada o tym, dlaczego wybrał Wandern czy jogging albo zumbę.

Myślę po prostu, że chęć dbania o swoje ciało i kondycję jest tu mocno zakorzeniona i nie potrzeba im przekonywania ze strony znanych z TV twarzy.

Inna sprawa też, że to co robią, jest traktowane raczej jako ich prywatna sprawa. Nawet niemiecki „Bild” (odpowiednik polskiego „Faktu”) nie zniżył się do publikowania fotek celebryty na rowerze (jak to było np. z przejażdżkami Dody czy Kasi Tusk), bo jaka mi to sensacja?





 Fragmenty artykułów z "Polityki" i "Claudii"

Z jednośladami sprawa ma się podobnie - dla znakomitej większości społeczeństwa nie są elementem mody czy religii, tylko normalnością.

W Polsce, gdzie po latach bidy samochód wciąż jest symbolem statusu i nawet niewielkie odległości pokonuje się autem, przesiadka na siodełko to najczęściej zryw związany z modą na ekologię, albo na swoistą romantyczną estetykę („rozwiany włos, sukienka w kwiaty”). Zazdrość i podziw można wzbudzić drogim i pożądanym modelem holendra z niską ramą, do tego jeszcze stylowy wiklinowy koszyczek opleciony bluszczem i dzwonek z rowerowego butiku. Przy czym tak mało w Polsce ścieżek rowerowych, tak niska kultura jazdy i tak mała popularność kasków, które, biorąc pod uwagę powyższe fakty, wydawałyby się koniecznością!

 Miastem rowerów na południu Niemiec jest dla mnie Freiburg!


 Fot. Polschland


W Niemczech poruszam się rowerem od samego początku i wiem, że tym, co najbardziej się liczy, jest praktyczność i bezpieczeństwo, a zdanie to popiera zdecydowana większość tutejszych rowerowiczów. Trudno też byłoby komukolwiek zaimponować tu holendrem, podobnie zresztą jak np. torebką z logo LV czy Michaela Korsa, ponieważ są to tu rzeczy łatwo dostępne i ludzi stać po prostu na więcej. Rowerowy temat zgłębiłam zresztą w osobnym wpisie, polecam zajrzeć tutaj.

Mogę rzec z całą pewnością, że w pewnych kwestiach zupełnie się „zgermanizowałam”. Kiedy mamy wolne popołudnie, objeżdżamy okolicę, a kiedy dysponujemy wolnym weekendem, staramy się wyruszać w dalsze trasy. Najlepszą inwestycją ostatnich lat był zakup dobrego roweru trekkingowego (mam jeszcze drugi, miejski) i bagażnika na rowery do samochodu.

Wolne od pracy dni w Niemczech powodują wysyp amatorów aktywnego spędzania czasu - i nawet takie dni jak np. pierwszy i drugi dzień Świąt Wielkanocnych nie należą do wyjątków. Naszym świątecznym strojem jest, jakby na to nie patrzyć, strój sportowy.

W pełni uświadomiłam sobie to podczas ostatniego pobytu w Polsce, kiedy przejeżdżaliśmy przez jedną ze wsi w Poniedziałek Wielkanocny. Taki oto widoczek: zgodnie z miejscowym zwyczajem, ubrana odświętnie rodzina wybrała się na poobiedni spacer po miejscowości, choć składała się ona w zasadzie tylko z jednej ulicy. Panie oczywiście w szpilkach - co zasługuje na podkreślenie, zważywszy na jakość tamtejszych chodników (wpis o tym tutaj). W moich adidasach czułam się tam co najmniej dziwnie i... zdałam sobie sprawę, że pod względem przyzwyczajeń i mentalności jestem już gdzie indziej. ;)


 Fot. Polschland

Nie samym sportem jednak człowiek żyje. Niemcy bardzo lubią odwiedzać restauracje i kawiarnie, a na dobry posiłek czy delikatesy, z których mają zamiar przygotować jakieś ekstra danie w domu, skłonni są wydać dużo. W dobrym tonie jest być smakoszem i znawcą dobrego jadła i napitku (Genießer/Feinschmecker/Gourmet), nowości i trendów.

Czasopisma o jedzeniowej tematyce cieszą się sporą popularnością, podobnie jak programy telewizyjne czy znani kucharze (Sternköche), a także przewodniki po lokalach regionu. Modne jest nie jeść, a delektować się jedzeniem (genießen), podobnie z winem. Supermarkety i drogerie (np. Rossman) mają zresztą rozbudowane działy z tym alkoholem. Nie brakuje specjalisycznych sklepów z akcesoriami kuchennymi i sprzętem.

Osoby interesujące się językiem i kulturą niemiecką na pewno powinny zapamiętać sobie zwrot schön essen gehen (nie mylić z polskim dobrze zjeść, wysuwającym na 1. plan raczej ilość, a nie jakość posiłku). Oznacza on mniej więcej tyle, co wyjście do restauracji i celebrowanie posiłku poza domem, w miłej atmosferze (kolejne słowo klucz: Ambiente) i pogodnym nastroju, bez pośpiechu, z ciekawym menu, estetycznie zaserwowanym, z uprzejmą obsługą.

Przyznam szczerze, że trochę śmieszą mnie te zachwyty nad poszczególnymi lokalami i potrawami, które nieraz słyszę w pracy czy w kręgu niemieckich znajomych. Bez fałszywej skromności mogę napisać, że gotuję chętnie i dobrze, z fantazją, więc aby jakaś potrawa zwaliła mnie z nóg, potrzeba wiele. Bez problemu jestem w stanie wyczuć, że sos jest z papierka, a sałatka kartoflana wcale nie jest „domowej roboty” (hausgemacht), tylko z wiaderka z hurtowni i dziwię się, że w szpeclach z serem nie ma odrobiny gałki muszkatołowej, która przecież tak podniosłaby ich smak. Nie zachwycam się tak szybko, bo wiem, że przy odrobinie dobrej woli i smykałki mogę przygotować to w domu, przy okazji za 1/3 ceny. Pod tym względem pozostałam zupełnie „polska”: domowe jest najlepsze. :)

Wyjścia do restauracji z gośćmi w dniu urodzin czy z innych okazji są w Niemczech od dawna na porządku dziennym (brak jednakże znanych w Polsce domów przyjęć), ze znajomymi, nawet tymi bliskimi, najczęściej także spotyka się poza domem. Zaproszenie do mieszkania z całą pewnością nie następuje tak szybko, jak w Polsce, gdzie już po krótkim czasie rzuca się zachęcające: „to wpadnijcie do nas” - o ile następuje w ogóle.

 Siwe głowy na oprowadzaniu po mieście w Waren i w muzeum we Frankfurcie

Fot. Polschland


Najwięcej wolnego czasu mają w Niemczech oczywiście emeryci. Emerytura to w ogóle jest czas specyficzny w życiu Niemca. To dla wielu czas jakby drugiej młodości. Wiele osób pracowało ciężko przez lata, oszczędzało i odkładało, żeby właśnie na emeryturze móc korzystać z życia. Mimo że wiek emerytalny jest wysoki, to długość życia także, więc czasu im trochę pozostało - do czego przyczynia się oczywiście dbanie o siebie, aktywność ruchowa, dobra opieka zdrowotna i finanse. Co najważniejsze, powszechie uważa się, że człowiek na emeryturze ma do tego święte prawo.

Nie kryjmy, w Polsce sytuacja wygląda zgoła inaczej. Jeśli już ktoś dobije do emerytury, to najczęściej nie może pozwolić sobie na żadne „luksusy”. Pomijając już fakt, że oczekuje się od babci i dziadka w mniejszym lub w większym stopniu wsparcia domowego budżetu i opieki nad wnukami.

Niemieccy emeryci bardzo chętnie podróżują, zarówno bliżej, jak i dalej, wliczając w to podróże sentymentalne do korzeni. Są towarzyscy i chętnie się bawią, a myślenie „w moim wieku to już nie wypada” nia pewno nie ciąży im tak jak Polakom. Smutne to i śmieszne zarazem, bo wystarczy popatrzeć, jak sprawa się ma w polskich sanatoriach - oprócz balu kółka emerytów, pewnie jedynej okazji do wybawienia się i poznania kogoś bez zważania na wszechmocną opinię publiczną w miejscu zamieszkania.

Jest jeszcze coś, co charakteryzuje niemieckich emerytów, a mianowicie ciekawość i głód wiedzy. To przede wszystkim oni są klientelą teatrów, muzeów, wycieczek do elektrowni, fabryki makaronu czy oględzin lotniska od kulis, wykładów, prezentacji, wernisaży i oprowadzań z przewodnikiem po miastach.


 Wernisaż z okazji zakończenia kursu plastycznego na VH

Fot. Polschland

 Na jednym z wykładów (u góry); budynek VH w moim mieście (na dole)

Fot. Polschland


To samo tyczy się wszelkiego rodzaju kursów, które oferuje gęsta sieć Volkshochschulen (VHS/VH): od językowych począwszy, poprzez filcowanie, obsługę Facebooka, robienia zdjęć iPhonem, emisję głosu, jogę, garncarstwo, stolarstwo, do gotowania oraz rozpoznawania swoich słabych i mocnych stron. Oferta dużych VHS może przyprawić o zawrót głowy. Osobie w kwiecie wieku, która ma na głowie pracę i dzieci trudno znaleźć czas na regularne kursy, więc nic dziwnego, że emerytura jest najdogodniejszym czasem, żeby wrócić do zarzuconego hobby albo spróbować czegoś nowego. Dość już nasłodziłam niemieckim emerytom - chyba każdy, kto tu mieszka, przekonał się już kiedyś, że mają oni i swoje ciemne strony, o których może kiedy indziej.... ;)

Źródło: bewerberblog.de

Źródło: pomki.de


2 Kommentare:

  1. To właśnie mi się w Niemczech podoba, głód wiedzy, zamiłowanie do ruchu,...

    AntwortenLöschen
  2. Bardzo przydatny i fajny artykuł, dziękuję! :)

    AntwortenLöschen