Zapraszam Was na czwartą część cyklu "Odkrywamy Jurę Szwabską". Tym razem ruszymy w głąb Ziemi - będzie o jaskiniach!
Niedaleko mojego miasta leży niewielka miejscowość Laichingen. A w niej - najgłębsza jaskinia w Niemczech, Laichinger Tiefenhöhle.
Przekrój jaskini w Laichingen
Fot. Polschland
Wejście do niej znajduje się w budynku muzeum spaleologicznego, założonego w 2002 roku. Można w nim oglądać wystawę poświęconą powstaniu jaskiń, roślinom i zwierzętom w nim żyjącym, wyposażeniu grotołazów, metodom pomiarowym itp.
Zanim wyruszymy na zwiedzanie, musimy wdziać gamasze, tj. specjalne ochraniacze na nogi i nogawki. Przydają się, bo zejście jest strome, a metalowe schody wąskie.
Trasa wycieczkowa prowadzi nas na głębokość 55 metrów pod
powierzchnią ziemi. Najgłębszy punkt sięga jednakże 80 metrów. Na samym dnie jaskini znajduje się małe jeziorko.
Schodzimy!
Robi się wąsko...
Fot. Polschland
Odkrywcą Laichinger Tiefenhöhle był Johann Georg Mack, zwykły piaskarz. Zastanowił go fakt, że piasek, który składuje w pobliżu, znika w jednej ze szczelin. Był on pierwszą osobą, która zapuściłą się pod ziemię (1892). Eksplorację tutejszego systemu jaskiń kontynuował też jego syn. Później zainteresowali się nim naukowcy. W latach 30. XX wieku jaskinie oświetlono i udostępniono zwiedzającym.
Przez dziesiątki lat turyści wychodzić musieli tą samą trasą, którą weszli. W roku 1975 wybudowano szyb ze schodami, który połączono z jedną z komór, przebijając się przez kilkunastometrową warstwę ziemi.
Jaskinię można zwiedzać bez większych problemów z małymi dziećmi. Przed nami kroczyła rodzinka z siedmiorgiem pociech. :)
Przekrój systemu jaskiń z boku
Fot. Polschland
Kolejna ciekawostka Jury Szwabskiej tylko na pozór ma mało wspólnego z jaskiniami. Zapraszam do Blaubeuren, niewielkiego masteczka leżącego około 15 kilometrów od Ulm, o którym pięknie pisał niegdyś Hermann Hesse: Überall roch es nach Schwäbisch, nach Roggenbrot und Märchen,
überall duftete es nach Jugend und Kindheit, Träumen und Lebkuchen und nicht
minder nach Hölderlin und Mörike.
Największą atrakcją Blaubeuren jest Blautopf - wywietrzysko/reokren, czyli źródło o silnym wypływie, z którego wypływa rzeczka Blau. Chyba nie muszę tłumaczyć, skąd wzięła się ta nazwa? ;)
Widok na Blautopf i zabytkową kuźnię
Fot. Polschland
W przeszłości róźnie próbowano sobie tłumaczyć pochodzenie owej cudownej barwy, łącząc ją choćby z... atramentem. Dziś wiadomo, że zjawisko to ma związek z
ogromną głębokością tego zbiornika wodnego. Dawno temu sądzono, iż nie ma on w
ogóle dna! Próby zbadania głębokości przy pomocy ołowianki kończyły się
niepowodzeniem. Oczywiście winą obarczano żyjącą tam rzekomo rusałkę. ;)
Do tamtych prób nawiązuje szwabski łamaniec
językowy:
’S leit a Klötzle Blei glei bei Blaubeira, glei bei Blaubeira leit a Klötzle Blei. A w niemieckim ogólnym brzmi to tak: Es liegt ein Klötzchen Blei gleich bei Blaubeuren, gleich bei Blaubeuren liegt ein Klötzchen
Blei.
Wokół Blautopf prowadzi ścieżka spacerowa
Fot. Polschland
Niezbadana głębia nęciła i przerażała jednocześnie. Nieopodal tajemniczego źródła ulokowany jest klasztor (dziś seminarium ewangelickie) i kościół, którego początki sięgają VII wieku.
Blautopf bywa kapryśny. Ideałem jest, kiedy ma szmaragdowo-turkusową barwę, a woda jest przejrzysta. Niestety, czasem ma się pecha...
Fot. Polschland
Od 1880 roku w głębinę
zapuszczać zaczęli się pierwsi śmiałkowie, ale bez powodzenia. Dno udało się
osiągnąć jednemu z nich dopiero w 1957 roku.
Dziś już wiadomo, że Blautopf ma 21 metrów głębokości,
a na jego dnie leży piasek. Ale to nie wszystko. Jest tam też szeroki na 70 centymetrów otwór w skale, który prowadzi do wielokilometrowego systemu jaskiń. Przedostać się przez ową szczelinę to szczyt ryzyka. Zmącona woda powoduje,
że traci się orientację i wpada w panikę. Życie straciło to kilku nurków. Ostatni śmiertelny wypadek miał miejsce w 2003 roku.
Blautopf to "brama" do podziemnego świata
Źródło: golocal-media.de
Historia eksploracji Blautopfu wiąże się też z
fascynująca postacią osobą Jochena Hasenmayera, nurka jaskiniowego, który od lat 60. wielokrotnie zapuszczał się na jego dno.
Jedna z takich wypraw zakończyła się dla niego tragicznie. Został sparaliżowany, jednak nie zrezygnował ze swojej pasji. Na dno zszedł korzystając ze
skonstruowanego przez siebie małego batyskafu,
tzw. speleonautu. 72-centymetrowy batyskaf
powstał w garażu, a realizacji podjął się znajomy specjalista od organów kościelnych. Historia ta dowodzi, że nigdy nie wolno się poddawać!
Jochen Hasenmayer w swoim speleonaucie
Źródło: welt.de
W roku 1985 roku Hasenmayer odkrył olbrzymią jaskinię, po części wypełnioną wodą i powietrzem, do której dostępu strzegł Blautopf. Nazwano ją Mörikedom
(dosł. Katedrą Mörikego).
Jaskinie nie zostały jeszcze w całości zbadane. Ponad dziesięć lat temu odkryto np. wielką jaskinię Wolkenschloss. Przed kilku laty osiągnięto kolejny sukces. Ekipie badawczej udało się wytyczyć "suchą" drogę do labiryntu jaskiń, choć niektóre z nich dostępne są wyłącznie po zanurkowaniu. Wciąż poszukuje się nowych dojść.
Mörikedom
Źródło: stuttgarter-nachrichten.de
Wynurzający się z Blautopfu nurek
Fot. Polschland
Amatorów kąpieli i nurkowania na własną rękę muszę zawieść: i jedno, i drugie jest surowo zabronione. Spacerować wokół Blautopfu może za to każdy. ;) Jako ciekawostkę dodam też, że kręcono tu jeden z odcinków serialu kryminalnego Tatort, pt. Bienzle und die schöne Lau.
Lonetal
Fot. Polschland
Pozostawiamy te niebezpieczne rejony i udajemy się do Lonetal, malowniczej doliny rozciągającej się wzdłuż rzeczki Lone. Jej niewątpliwą atrakcją jest tzw. Fohlenhaus, czyli dwie jaskinie przypominające z daleka źrebię.
Widzicie źrebaka? ;)
Można poczuć się jak jaskiniowiec :)
Fot. Polschland
W obu jaskiniach odnaleziono oczywiście ślady pierwotnego osadnictwa, m.in jedne z najstarszych na świecie figurek. Okolice
te są zresztą rajem dla geologów, badaczy jaskiń, archeologów. Nie tylko dla nich: Lonetal do cel wycieczek rowerowych, doskonałe trasy dla biegaczy czy osób uprawiających nordic walking. Obie jaskinie oglądać można przez cały rok (wstęp wolny), a na łące przed nimi ustawiona jest wiata z miejscem do grillowania.
Ostatnim naszym przystankiem będzie Archäopark Vogelherd w Niederstotzingen, także w Dolinie Lone. Park archeologiczny tylko na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie. Pobyt w nim wspominam do dziś i uważam, że było to jedno z najbardziej fascynujących przeżyć ostatnich lat! :) Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, a wiele moich wcześniejszych poglądów dotyczących epoki kamienia łupanego okazało się zwykłymi stereotypami. Zastrzegam jednak, że trzeba koniecznie wybrać się na zwiedzanie z przewodnikiem - bez fachowych objaśnień stracicie co najmniej 70 procent z tego, co park ma do zaoferowania.
Teren parku archeologicznego widziany z wzniesienia
Fot. Polschland
Budynek centrum informacyjnego jest niewielki i oprócz części gastronomicznej składa się raptem z dwóch ascetycznie urządzonych sal. Eksponaty są tylko dwa, ale za to jakie!
Malutkie figurki mamuta i lwa jaskiniowego zaskakują precyzją wykonania. Powstały, bagatela, około 40.000 lat temu.
Fot. Polschland
Co sprawiło, że wycieczkę do archeoparku uważam za tak udaną? Przede wszystkim fakt, że angażuje wszystkie nasze zmysły! Szereg "stacji" umożliwia nam posłuchanie np. odgłosów biegnącego stada dzikich koni czy hien. Ba! Możemy nawet powąchać, jak "pachniał" niedźwiedź jaskiniowy, renifer czy wilk. Dotknąć odcisków ich łap. Przebrać się w strój neandertalczyka. Spróbować gry na którymś z pradawnych instrumentów, pomalować skalne ściany lub siebie ówczesnymi farbami i sprawdzić, czy kamieniem da się rozciąć kawałek zwierzęcej skóry. Potrzymać w ręku oryginalny ząb i cios mamuta, ciągnąć "nosze", na których transportowano dobytek (dla chętnych wersja na czas), rozpalić ogień korzystając z krzemienia, krzesiwa i hubki, a nawet samemu pobawić się w grzebiącego w ziemi archeologa. Kto chce, może skusić się na menu jaskiniowca (m.in. koninę). Furorę robi także próba zręczności - polowanie na nosorożce. :)
Wszystkiego można dotknąć i spróbować - pod warunkiem, że jest z nami przewodnik bądź przewodniczka :)
Zawody w ciągnięciu "noszy"
Muzykowanie
Jak pachniał niedźwiedź jaskiniowy?
Kto chętny do krzesania ognia?
Ząb mamuta
Trafić dzidą w nosorożca (nawet nieruchomego) wcale nie jest łatwo!
Fot. Polschland
Biorąc pod uwagę mnogość atrakcji archeoparku, istnienie na jego terenie dwóch jaskiń to tylko kropka nad i. Odkryto w nich zaprezentowane wyżej figurki oraz sporą liczbę innych paleolitycznych artefaktów.
Mała i duża Vogelherdhöhle
Odkrycie obu jaskiń zawdzięczamy... borsukowi. :) W latach 30. ubiegłego wieku jeden z naukowców podczas przechadzki odkrył borsuczą norę. A przed nią kupkę wykopanej ziemi z fragmentami kamiennych ostrzy. Teren natychmiast ogrodzono i zabrano się za poszukiwania. Czasy były niezbyt przyjazne - władze skupiały się wszak na poszukiwaniu aryjskich, a nie neandertalskich przodków. Znaleziska przeleżały do końca wojny. Później miejsce to objął swoim patronatem uniwerytet w Tybindze. Sam park archeologiczny powstał jednak dzięki prywatnemu sponsorowi.
Pozostałe wpisy z serii "Odkrywamy Jurę Szwabską":
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen