Dziś znów o atrakcjach Jury Szwabskiej, czyli
temat lekki i wakacyjny - choć wakacji w moim landzie jeszcze nie ma.
Przedstawiam dwa czworonogi, których obecność na stałe wpisała się w tutejszy
krajobraz.
Fot. Polschland
Pierwszym z nich jest poczciwa koza (Ziege), zwana tutaj
Geiß. Hodowano je niegdyś powszechnie, bo nie dość, że
dawała mleko, to była tania w utrzymaniu. Doskonale odnajdywała się przy tym w
trudnych warunkach Jury Szwabskiej. Miejscowych łąk nie można nawet porównywać
z porośniętymi soczystą trawą pastwiskami niedalekiego Allgäu. Kozy w poszukiwaniu
pokarmu wybredne, wolą zjeść mniej, niż napełnić żołądek byle czym. Wyszukują
przede wszystkim wartościowe pod względem odżywczo-energetycznym rośliny, a
takich mimo wszystko tu nie brakowało.
Kozy w Kürnbach
Fot. Polschland
„Krowę ubogich” trzymano głównie ze względu na
mleko, a nie mięso. Mleko krowie (bo hodowano i krowy) przeznaczano niegdyś
niemal w całości na sprzedaż. Był to spory zastrzyk pieniężny dla domowego
budżetu. Szwabska rodzina zadowalała się zaś mlekiem kozim. Nie bez znaczenia
była pewnie także przysłowiowa szwabska oszczędność - Szwabi to niemiecki
ekwiwalent skąpych Szkotów. I powiem Wam, że coś jest na rzeczy!
Świeże mleko
kozie jest podobno jak krowie, jednak gdy stoi przez pewien czas, rozwija się
jego specyficzny ostry smak. Mają go też produkty mleczne, np. kozi ser.
Przykry zapach czy smak mleka koziego miał źródło w wielu wypadkach w warunkach
panujących w koziej obórce - jak wiadomo, mleko łatwo „łapie” zapachy. Do dziś
wielu starszych Szwabów wychowanych na wsi, zmuszonych jako dzieci do picia koziego mleka w dzieciństwie, ma do
niego odrazę!
Ze względów ekonomicznych ograniczano się do chowu kóz, natomiast
kozły, a właściwie jeszcze małe koziołki, szły pod nóż. Mięso kozie jest dość
suche, wyrabiano więc z niego przede wszystkim wędliny.
Tablica informacyjna w skansenie w Wolfegg
Fot. Polschland
Kozła rozpłodowego, podobnie jak byka, trzymano
jednego dla całej gromady, w specjalnej oborze gminnej lub księżowskiej. Kiedy
trzeba było nabyć takiego osobnika, wieś wysyłała na targ przedstawiciela,
który dokonać miał zakupu. Towarzyszył temu odwieczny szwabski konflikt
interesów: jakby tu kupić pięknego, silnego capa, ale nie zapłacić za dużo? ;)
Wykład doktora weterynarii w ww. skansenie
Fot. Polschland
Kiedyś wierzono, że koza, która posiada wyrostki
przy szyi (tzw. dzwonki), daje więcej mleka. Nie ma to nic wspólnego z
rzeczywistością, ale przez tak ukierunkowaną hodowlę „kolczyki” występują u
bardzo wielu egzemplarzy, tak jak u widocznej na zdjęciu Hildy, kozy rasy
szwarcwaldzkiej.
Fot. Polschland
Drugim zwierzęciem, które nieodłącznie kojarzone
jest z Jurą Szwabską jest owca (Schaf). W wielu jej częściach wciąż można spotkać
wędrownych pasterzy (Wanderschäfer), którzy ze swoją trzodą są w dzień i w nocy
przez niemal cały rok, przemieszczając się z jednego pastwiska na drugie.
Owce na byłym poligonie wojskowym w Münsingen
Fot. Polschland
Wanderschäferei (pasterstwo wędrowne) ma tu
wielowiekową tradycję (od XIV stulecia). Tradycyjnie ustalone są
też trasy wędrówek stada - od Schwäbische Alb (letnie pastwiska), do
Doliny Renu (Rheintal), przez Schwarzwald aż po szwajcarską granicę. To
odległości mierzone w setkach kilometrów, a przemierza się je w odcinkach 5-10
km dziennie. W międzyczasie konieczne są przerwy, aby jagnięta i oczekujące
potomstwa owce mogły zregenerować siły.
Mapy tradycyjnych wędrówek owczych stad
Źródło: wuerttemberger-lamm.de, schule-bw.de
Rozkwit pasterstwa na Jurze Szwabskiej nastąpił
w pierwszej połowie XIX wieku. Setki stad baranich pędzono do Paryża, gdzie
uzyskiwano za nie dobre ceny. Przez pewien czas Niemcy byli nawet światowymi
potentatami na owczym rynku. Dziś oczywiście już tak nie jest.
Owce pasące się w dolinie rzeki Lauter
Fot. Polschland
Zawód owczarza (Schäfer), typowo męski zresztą, wybierają ludzie
dość specyficzni. I choć może się on wydawać nieco archaiczny, pozory mylą;
każdy z nich dysponuje samochodem i telefonem komórkowym. Nocuje w przyczepie
kempingowej, która oferuje więcej wygód niż tradycyjne pasterskie schronienie: Schäferwagen/Schäferkarren. Owce na noc ogradza się elektrycznym pastuchem. Naturalnych wrogów, takich jak wilki czy niedźwiedzie,
już nie ma, są za to niesnaski z rolnikami i przedsiębiorcami, przez których
tereny przebiegają owcze szlaki. I pomyśleć, że niegdyś owczy nawóz był jak
najbardziej pożądany, prawo do użytkowania opuszczonego wybiegu było przedmiotem
licytacji. Zwycięski gospodarz oferował pasterzom wikt i opierunek.
Artykuł o owczarzach w jednym z lokalnych magazynów
Fot. Polschland
Sami pasterze, których postać chętnie
idealizowali romantycznie nastawieni artyści, nie mieli łatwego życia. Ich
zawód nie cieszył się w dawnym wiejskim świecie poważaniem. Wręcz przeciwnie -
przylepiano im łatkę leniwych, nieuczciwych, niesłownych i niestroniących od
alkoholu, a nawet uwodzących miejscowe kobiety lekkoduchów. Często musieli imać
się dodatkowych zajęć, grzebiąc zwłoki czy depcząc miechy organ podczas
niedzielnych mszy. Niełatwe życie miały też dzieci pasterzy, których przez
długi czas nie przyjmowano do cechów rzemieślniczych.
Współcześni owczarze
Fot. Polschland
Swoją obecną formę Schäferkarren uzyskały w XIX
wieku. Służyły jako schronienie pasterza w nocy i w czasie niepogody i magazyn
pożywienia dla człowieka i psów pasterskich. Nie oferowały luksusów, ale w
środku mieściła się leżanka, stół, ławka i półki. Dawne Schäferwagen zobaczyć
można w skansenach.
Wóz pasterski w skansenie w Wolfegg. Mottem owczarzy były słowa:
Ob’s stürmt oder schneit
geh ich naus auf die
Weid’
ob krank oder g’sund
geh ich naus mit mein’ Hund, wypisane często na ścianie wozu.
Fot. Polschland
Nowsze modele zyskują popularność jako
nostalgiczne przyczepy kempingowe albo stacjonarne domki letniskowe.
Źródło: merkur.de
Jeśli chodzi o najpopularniejszy w Szwabii
gatunek owcy, to były to merynosy, dające
niezwykle delikatną wełnę. W 1786 roku książę Carl Eugen sprowadził je do
Badenii-Wirtembergii, gdzie udoskonalano ich chów. Prócz wełny dostarczały też mięsa.
Merynosy z Kürnbach i Wolfegg
Fot. Polschland
W latach 50. ubiegłego wieku do lamusa odszedł
model owej podwójnej specjalizacji i odtąd merynosy przestały być w Szwabii
popularne. Można je spotkać albo u prywatnych hodowców, albo w skansenach. Większość
szwabskich muzeów etnograficznych prezentuje okazy tej dawnej rasy. Z wełny
tamtejszych owiec wyrabia się pamiątki dla zwiedzających, np. barwioną wełnę na
filc, poszewki na poduszki czy skarpetki.
Fot. Polschland
Wełniane skarpetki robione na drutach weszły do
użytku około roku 1550. Wpierw wyrabiano je w miastach, później także na
wsiach. Strumpfwirkstuhl upowszechnił się w Niemczech pod koniec XVII wieku, a
trafił tu wraz ze zbiegłymi z Francji hugenotami.
Lokalnym centrum wyrobu
wełnianych skarpet było np. miasto Biberach, gdzie w 1880 roku działało
osiemnastu wytwórców. Surowca dostarczali okoliczni rolnicy. Produkcja
mechaniczna obejmowała m.in. płukanie, suszenie, filcowanie i farbowanie, co
odbijało się na dość wysokiej cenie wyrobu. Uboższe warstwy społeczeństwa
pozostały jeszcze przez długie lata przy drobieniu na drutach.
Jedna z pierwszych na świecie maszyn do mechanicznego
przędzenia skarpetek w muzeum w Kürnbach.
Fot. Polschland
Szwabskie muzea etnograficzne bardzo dbają o
zachowanie pamięci o tradycjach pasterskich. Organizuje się w nich np.
Schäfertage, podczas których można obejrzeć pokazy zaganiania owiec, kąpania i strzyżenia
ich, filcowania wełny, wykłady i opowieści aktywnych pasterzy. Prezentowany
jest też folklor pasterski, z jego strojami, pieśniami, tańcami. Można
zaopatrzyć się w pasterskie akcesoria, takie jak płaszcz, kapelusz czy laska, a
także nabyć „owcopochodne” produkty: jagnięcinę, wędliny, sery, mleko,
kosmetyki, wełniane ubrania i dodatki. Po wybiegach poruszają się różne gatunki
owiec.
Pasterze przy pracy
Tradycyjny strój szwabskiego owczarza: kapelusz, płaszcz, wysokie buty i laska
Pasterski folklor muzyczny
Pokaz prasowania wełny
Po strzyżeniu owiec
Owczy jarmark
Pokaz zaganiania owiec
Zdjęcia pochodzą z muzeów w Beuren, Illerbeuren i Wolfegg
Fot. Polschland
To nie średniowieczne narzędzie tortur, tylko
klatka do kąpania owiec. Niewykluczone jednak, że zjeżdżające do wody i
zanurzane całkowicie owce czuły się jak na torturach... Dziś owce kąpane są na specjalnej przyczepie.
Fot. Polschland
Bez wędrownych stad owiec nie byłoby także jednego
z ze znaków rozpoznawczych tutejszego krajobrazu, a mianowicie Wacholderheiden
- łąk porośniętych krzewami jałowca.
Typowy widok - Wacholderheide na Jurze Szwabskiej
Źródło: fotocommunity.de
Fot. Polschland
Na Jurze Szwabskiej, podobnie jak choćby na
obszarze Tatrzańskiego Parku Narodowego, praktykuje się wypas kulturowy. Bez
owiec Wacholderheiden zarosłyby, a jałowce zostałyby zagłuszone przez inne
rośliny. Prowadziłoby to do sporych zmian w środowisku przyrodniczym i
zmniejszenia różnorodności biologicznej w tym regionie. Owce zjadają trawy,
zioła, ale jałowca nie ruszają. :)
Źródła: planet-wissen.de, schule-bw.de, wuerttemberger-lamm.de
Tam, gdzie owiec nie ma, o Wacholderheiden dbają
mieszkańcy, którzy co pewien czas organizują akcje koszenia i wycinki
niechcianych roślin. Na alarm zaczęto bić kiedy okazało się, że powierzchnia
łąk jałowcowych zmniejszyła się o połowę (zwłaszcza w latach 60. i 70.).
Źródła: schule-bw.de i Wikipedia
Owce w tradycyjnych strojach w muzeum regionalnym w Gruorn
Fot. Polschland
W Münsingen co krok natrafić można na barwnie malowane owce - maskotkę miasta. Te stoją przed jedną z restauracji i przed siedzibą lokalnej gazety.
Fot. Polschland
Koloryt lokalny - wóz pasterski w szopce bożonarodzeniowej w jednym z kościołów. Oczywiście nie zabrakło też samych owiec i pasterzy.
Fot. Polschland
Niemcy spożywają jagnięcinę (Lammfleisch) szczególnie chętnie w okresie wielkanocnym. Nie należy do najtańszych mięs. Na co dzień można na nią natrafić w co elegantszych lokalach. Na zdjęciu typowa-nietypowa szwabska potrawa: Maultaschen z nadzieniem z miejscowej jagnięciny i sosem z czosnku niedźwiedziego.
Fot. Polschland
Maluchy posilały się mlekiem :)
Owce pomaszerowały drugą stroną wału
Zauważyliśmy z przykrością, że wiele owiec oraz jagniąt kulało; sporo pasło się nawet na klęczkach. Jak się okazało, były po zabiegu wycinania części racicy (za zdjęciu), ponieważ spora część stada zapadła na zakaźną chorobę (Moderhinke). Jego konsekwencją jest utykanie przez około dwa dni.
Fot. Polschland
Jaskinie
Woda
Sady
Skały
Aby nie być gołosłowną, wklejam zdjęcia z niedawnej przygody, jaka nas spotkała w jednej z wiejskich dzielnic Ulm. Kiedy odpoczywaliśmy na wale nad Dunajem, zobaczyliśmy nadciągające z przeciwnej strony stado owiec. Towarzyszył mu pasterz i dwa owczarki niemieckie.
Przekraczanie mostu
Oczywiście było to wędrowne stado z opiekunem
Owce wykorzystywały każdą możliwość, żeby naskubać trochę trawy w drodze...
Maluchy posilały się mlekiem :)
Owce pomaszerowały drugą stroną wału
Zauważyliśmy z przykrością, że wiele owiec oraz jagniąt kulało; sporo pasło się nawet na klęczkach. Jak się okazało, były po zabiegu wycinania części racicy (za zdjęciu), ponieważ spora część stada zapadła na zakaźną chorobę (Moderhinke). Jego konsekwencją jest utykanie przez około dwa dni.
Fot. Polschland
Pozostałe wpisy z serii "Odkrywamy Jurę Szwabską":
Woda
Sady
Skały
Świetny blog, czyta się lekko i z zainteresowaniem (tym bardziej, że tematyka bliska mojemu sercu, choć ja wciąż tęsknię za Allgäu) :) Pozdrawiam, Sebastian.
AntwortenLöschenDzięki, miło mi to czytać! Też strasznie tęsknię za Allgäu :)
AntwortenLöschen