Mittwoch, 30. Oktober 2013

Stereotypy o Polakach w Niemczech - moje doświadczenia



Muszę przyznać, że w Niemczech dość rzadko czuję się „obca”. Powodem tego stanu rzeczy jest niewątpliwie fakt, że niemal na każdym kroku można spotkać kogoś z tzw. Migrationshintergrund; tj. kogoś, kto ma korzenie w innym niż Niemcy kraju.

Wystarczy się rozejrzeć: moi sąsiedzi wywodzą się z Włoch (cienkie ściany i ekspresyjność ich wypowiedzi nie pozostawiają co do tego wątpliwości), w drodze do pracy mijam dzielnicę, w której łatwiej usłyszeć na ulicy rosyjski i turecki niż niemiecki. W kościele mszę odprawia czarnoskóry ksiądz, w zakładzie fryzjerskim uwija się Syryjczyk, a w odzieżowym obsługuje mnie Słowenka. Jednym słowem: multi-kulti.

W supermarkecie jestem świadkiem rozmowy: pan, Niemiec, zagaduje kasjerkę, skąd pochodzi (tę część dialogu przegapiam). „Wie lange schon im Exil?”, dopytuje się. „Elf Jahre”. A że ciekawość nie daje mi spokoju, proszę o powtórzenie, skąd pani pochodzi. Z Lipska. Znaczy się „Ossi”, czyli nie stąd. Doprawdy, nie jestem sama.

Polacy zdają sobie sprawę, że stereotypowe wyobrażenia o naszym narodzie wśród zachodnich sąsiadów (nie tylko w Europie, ale też np. w USA) są niezbyt chlubne. Polak to pijak, złodziej, obibok, kombinator, bohater niewybrednych anegdot, w najlepszym razie osobnik średnio rozgarnięty.

Wielowiekowe sąsiedztwo Polski i Niemiec zaowocowało po obu stronach stereotypami i uprzedzeniami. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że przeciętny Niemiec podczas pobytu w Polsce zostanie z nimi skonfrontowany bardziej dotkliwie niż Polak w Niemczech. Cóż, przyczyn jest wiele, m.in. inne rozumienie poprawności politycznej i choćby delikatności żartu.

Z nieukrywanym zdziwieniem czytam artykuły takie jak ten. Czytam i dziwuję się. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że nigdy nie byłam świadkiem choćby podobnych do opisanych w artykule rozmów. Nigdy nie udało mi się usłyszeć w "naturze" żadnego z rzekomo powszechnie krążących po Niemczech Polenwitze. Nigdy nie byłam przez nikogo gorzej czy choćby inaczej traktowana ze względu na fakt, że pochodzę z Polski czy posługuję się w Niemczech językiem polskim. Nigdy czyniono do tego nigdy żadnych, nawet najmniejszych aluzji.

Czyżbym była jakimś wyjątkiem?

W ciągu dość długiego już pobytu w Niemczech tylko dwukrotnie powołano się w rozmowie ze mną na stereotypy. Były to sytuacje raczej zabawne niż nieprzyjemne.

Pierwsza dotyczyła turystyki karawaningowej w Polsce. Pewien emeryt chciał wiedzieć, czy warto udać się do Polski na kemping i - dodał konspiracyjnym szeptem - „Czy jest tam, wie pani... bezpiecznie”. ;)

Drugą osobą była znajoma Szwabka pochodząca z Węgier (Donauschwäbin), która ostrożnie podpytywała, czy „u nas też tak piją”. Otrzymała ode mnie stosowne informacje na temat aktualnej sytuacji spożycia alkoholu w Polsce oraz preferowanych trunków i na tym temat się zakończył.

 Źródło: Internet

Kiedyś zastanawiałam się, jak pogrupować reakcje Niemców na wieść, że jestem Polką.

Gwoli wyjaśnienia dodam, że prócz polskiego mam także niemieckie obywatelstwo i tzw. pochodzenie, co znaczy, że przez państwo jestem traktowana jako pełnoprawny niemiecki obywatel. Mimo to żaden z Niemców nigdy nie uzna mnie za „swoją” i w stu procentach niemiecką, co jest dla mnie jasne i wcale nie dziwi; ani też do tego nie aspiruję. Tak na marginesie - to prztyczek w nos dla całej górnośląskiej „mniejszości niemieckiej”: Kochani, możecie w Polsce pozować na Niemców, ale w Niemczech zawsze będziecie „obcymi” z Polski.

Kontynuując wątek: reakcje są trzy.
 
Pierwszej grupie osób mój rodowód jest jak najzupełniej obojętny. Bywa i tak, że osoby młode mają niejasne pojęcie o historii regionu, z którego pochodzę. Mam polskie nazwisko, niemiecki jest dla mnie językiem obcym, moje zwyczaje i tradycje są polskie, więc jestem Polką z Polski - i kropka. A zresztą: co z tego? Każdy skądś jest.

W moim mieście mieszkają osoby ze 140 krajów. Żadna egzotyka. Nie to co w Polsce, gdzie obcokrajowiec zamieszkały na stałe jest swoistą ciekawostką (mówię przede wszystkim o tzw. prowincji, bo wiadomo, że choćby w stolicy jest inaczej).
A już mówiący biegle po polsku? Zupełna egzotyka. Na szczęście powoli, powoli nasi rodacy oswajają się z „obcymi”. Ale wystarczy przypomnieć sobie furorę, jaką robił swego czasu program „Europa da się lubić” i - krótkie, bo krótkie, ale kariery niektórych jego gości. I pierwszą edycję „Big Brothera” czy polsatowskiego "Baru", do którego ściągnięto Polonusów z Niemiec i USA, a także uczestników z Burkina Faso, z Chin czy z Armenii.
 
Drugą grupę stanowią osoby powyżej 60. roku życia, emeryci, którzy po rozmowie ze mną obiecują sobie najwyraźniej katharsis. Skomplikowana polsko-niemiecka historia nie daje im spokoju, toteż zazwyczaj już po kilku początkowych uprzejmościach przepraszającym tonem mówią o tym, jakich okropieństw dopuścili się Niemcy podczas wojny i okupacji w Polsce.

Często zahacza się także o temat pt. „Ucieczka i wypędzenia” (drugi termin jest wg mnie trochę nieszczęśliwy w tłumaczeniu, wolę sformułowanie „wygnanie”). I tu niespodzianka dla wszystkich anty-Niemców: nazwisko Steinbach zdecydowanej większości osób nic nie mówi i w konwersacji w ogóle się nie pojawia. To samo dotyczy Powiernictwa Pruskiego. 

Wspomnienia ziem utraconych to zazwyczaj wspomnienia z utraconego raju, krainy dzieciństwa - ale czyż inne są wspominki Polaków z Kresów? Niemcy są świadomi tego, że obecna powojenna sytuacja jest dziełem historii. Doskonale zdają sobie sprawę, dlaczego stało się tak a nie inaczej. Mają świadomość wyrządzonych Polakom krzywd.  I bynajmniej nie pałają żądzą odzyskania polskich Ziem Zachodnich.

Dalej, rozmówcy tego typu dzielą się ze mną historią rodzinną („Babcia pochodziła z Breslau”), opowiadaja o nostalgicznych wycieczkach do dawnej małej ojczyzny - a tę wielu wciąż ma w pamięci i w sercu.

Inną kategorią są opowieści o przymusowych robotnikach z Polski, którzy przebywali w ich rodzinach - zapewnia się mnie przy tej okazji żarliwie, że byli traktowani na równi z domownikami. Dlaczego mam w to nie wierzyć? W zasadzie jest mi to obojętne.

Z perspektywy tej grupy rozmówców wygląda to mnniej więcej tak: Oto nadarza się okazja, aby przeprosić za narodowe niemieckie winy. Przeprosić mnie, bo jestem z Polski. A zatem reprezentuję ogół Polaków. Zgodnie z zasadą pars pro toto.

I muszę szczerze wyznać, że tego bardzo nie lubię. Druga wojna światowa to dla mnie już odległa historia. Kiedyś należy w końcu skończyć z wywoływaniem duchów przeszłości i wiecznymi przeprosinami za winy, których nie wyrządziło się samemu. Historii już nie zmienimy, ale możemy wpłynąć na przyszłość i kształtować ją. Poza tym - urodziłam się pół wieku po wojnie, znam ją tylko z książek, nie jestem ofiarą, adresatem nawet symbolicznych przeprosin się nie czuję i nie chcę czuć.

Trzecia grupa na wieść, że jestem z Polski reaguje niezwykle pozytywnie. Mój lekarz rodzinny przy każdej okazji wychwala pod niebiosa opiekunkę z Polski, która zajmuje się jego sędziwą matką (pani jest już niemal członkiem rodziny; w Polsce rzuciła posadę anglistki i germanistki). Ostatnio opowiadał o wakacjach nad Bałtykiem.

Do tego dochodzą oczywiście wspominki z Krakowa, jakimi raczą mnie napotkane przy różnych okazjach osoby, a i pozytywne wrażenia z Wrocławia. Chwalono już przy mnie się polskich robotników budowlanych i ich pracę (dobrze, że nikt ich nie rozumie - obok mojego domu trwa budowa i często wydaje mi się, że tajemnicą sukcesu polskiej ekipy są wykrzykiwane co rusz k...y). Ci, którzy znają Polskę z okresu PRL-u doceniają tempo i jakość zachodzących w kraju zmian. Takich przykładów znam mnóstwo.

Aby „dokopać się” do zmagazynowanej w niemieckich głowach wiedzy o polskich stereotypach trzeba trochę podrążyć. I tak na przykład, na zajęciach i wykładach z Niemcami od czasu do czasu poświęcam godzinkę na rozmowy o wzajemnych uprzedzeniach. Słuchacze sporządzają listę znanych im obiegowych opinii o kraju i ludziach. Prócz tych najbardziej oklepanych (wódka, kradzieże, katolicyzm) pojawiają się także fakty, o których nie słyszałam (nazwiska polskich informatyków, formuły matematyczne polskiego autorstwa itp.) - co więcej, pozytywów jest zwykle więcej niż negatywów!

W grupach, w których Polska malowana jest w czarnych barwach, zazwyczaj nikt w tym kraju nie był. A skoro tak, to na czym ma opierać swoją wiedzę, jeśli nie na stereotypach?

Moi niemieccy słuchacze zazwyczaj zaskoczeni są listą polskich stereotypów na temat Niemców. Rekacje są różne, zależne od wieku i pochodzenia. Od zdziwienia („Przecież tylko Bawarczycy zakładają Lederhose, a i tak tylko na wyjątkowe okazje”) przez zdziwienie („My i gipsowe krasnale?”), aż do oburzenia („Szwab to w Polsce obelga?!”).

 Steffen Möller ucharakteryzowany na "typowego Niemca" w programie "Europa da się lubić"
Źródło: Internet

Wspólnie zastanawiamy się, jaka jest geneza stereotypów, skąd się biorą, jakie jest ich historyczne źródło. To wiele wyjaśnia, pomaga zrozumieć.

Co do „polskich mitów”, to nie staram się Polski wybielać ani nie walczę o jej dobre imię, o nie. Proponuję, by każdy przekonał się na własnej skórze, czy w zasłyszanych opiniach na temat Polaków tkwi ziarno prawdy. Pojechał, zobaczył.

Na jednym z wykładów byłam świadkiem dyskusji kilku seniorów. Jeden, który był kilka razy w Polsce, obalał mit o kradzieżach niemieckich samochodów. Drugi, który także miał sposobność być w naszej ojczyźnie, był innego zdania - jemu w Polsce auto ukradli. Cóż, sama znam minimum trzy przykłady z kręgu znajomych, których spotkało to samo. Najbardziej było mi żal matki koleg, Niemca, który spędzał rok na Politechnice Gliwickiej. Mama, również rodowita Niemka, wybrała się w odwiedziny do syna, a dodajmy, że była to jej pierwsza w życiu wycieczka do Polski. Samochód zniknął tej samej nocy sprzed akademika; wiele wyjaśni, że był to ulubiony swego czasu przez złodziei VW Golf.

Z moich doświadczeń wynika też niestety smutna prawda: dla wielu Polaków stereotypy na temat naszego narodu są znakomitą wymówką. „Nie dostaję w pracy awansu. Szef się mnie ciągle czepia. Koledzy traktują z dystansem. Tylko dlatego, że jestem z Polski. Uwzięli się na mnie”. Czy aby na pewno? Jesteś gotów uderzyć się w pierś i powiedzieć, że może mają inne powody?

Krytyka polskich przywar i trzeźwe spojrzenie na Nas jako naród to jedno, a celowe kalanie własnego gniazda to drugie. Słyszał ktoś w Polsce o niejakim Marku Fisie (właśc. Wojciechu Oleszczaku)? Nie? Niewiele straciliście. Facet od kilku ładnych lat jedzie na kawałach z brodą (Polenwitze) i odgrzewanych kotletach, w których niemczyzną z wybitnie polskim akcentem i takimiż błędami przedstawia swoich ziomków jako półgłówków (ćwierćgłówków?).

 Plakat reklamujący show Fisa
Źródło: eventim.de

Humor to najniższych lotów. Mały wyciąg z repertuaru. Oto Marek jako kandydat w „Polen sucht den Superstar” („Idol”). Stawia się jak zwykle w powyciąganym dresie i włożonej do środka pomiętej czerwonej koszulce z białym orłem i napisem "Polska". Pochodzi z miejscowości, której nazwa jest długa i zawiera w sobie minimum trzy k...y. Jury chce wiedzieć, jaki jest jego życiowy rekord spożycia. 3.4 promila? Śmiech na sali. Lepiej idzie mu w okradaniu auta na czas. Po kilku sekundach zręcznie wyciąga radio.

Inna scenka, tym razem z „Die Polen-Nanny” („Super niania”). Rodzina Polaków  ma spory problem. Ich syn nie pije, nie pali, nie kradnie, a na dotatek zbiera dobre oceny z kartkówek i - o zgrozo! - prosi rodziców o zdrową przekąskę, jabłko. Tu pomoże tylko polska niania (Fis), która nawróci marnotrawnego syna.

Polska niania wkracza do akcji...
Źródło: youtube.com


Albo „Pole sucht Frau” (parodia reality soap „Bauer sucht Frau”) - polski rolnik szuka żony. Idzie mu dość opornie, bo nie dość, że zaproponować może przyszłej wybrance tylko szopę bez kanalizacji, to jeszcze nie wylewa za kołnierz, a i zabawić się z kozą lubi...

Kilka miesięcy temu Oleszczak brylował w polskiej telewizji śniadaniowej, gdzie wyznał, że Polenwitze Haralda Schmidta sprzed kilku laty były... niesmaczne. Hmm... Jak określiłby swoje? Dla mnie są nie tylko niesmaczne, ale i niestrawne. Mam poczucie humoru, z Polaków (w tym z samej siebie) i dotyczących ich stereotypów umiem się śmiać, ale dla mnie jest to poziom podłogi... Na szczęście Fis to margines, produkt dla najniewybredniejszej publiczności, która w każdym kraju się znajdzie.

Mleczkę uwielbiam! :)

Powoli dochodzimy do kolejnego tematu-rzeki, jakim są typy Polaków spotykanych w Niemczech. Z tym, że to już materiał na kolejnego posta. Dziś przybijam już do brzegu. Do przeczytania!

3 Kommentare:

  1. Czesc! Mam podobne doswiadczenie, chociaz ja jestem obca-obca, a nie Slazaczka ;)
    Tylko starsze osoby sa chyba wobec mnie bardziej powsciagliwe, bo nie przepraszaja za przeszlosc ;) Pozdrawiam!

    AntwortenLöschen
  2. Witam,
    niemcy są dużo bardziej wielokulturowym krajem niż my. co zdziwiło mnie w niemieckiej umowie o pracę, to że dostałam aneks o równym traktowaniu bez względu na pochodzenie. W Pl tego nie spotkałam. Niemcy bardzo dbają o to aby nie powrócić do przeświadczenia o wyższości swojej rasy. Na prawdę traktują obcokrajowców z należnym im szacunkiem. Czego nie mogę jeszcze chyba powiedzieć o polakach.
    Bardzo interesujący post, przyjemnie się czyta twoje wpisy.
    pozdrawiam

    AntwortenLöschen
  3. Ja niestety spotkałam się wczoraj z traktowaniem, którego nie nazwałabym "na równi". Dlatego szukam informacji o tym w internecie. Po wielu pozytywnych odbiorach mnie jako Polki przez Niemców, wczorajszego dnia doznałam lekkiego szoku. Kobieta powiedziałabym ok. 75 lat uderzyła po ręce mojego 2 letniech syna za to, że z ciekawości dotknął jej rzeczy. To chyba oczywiste, że tak małe dziecko nie jest w stanie popełnić kradzieży lub innego nieetycznego zachowania. Nie znam języka zbyt dobrze, bo nie mieszkam w Nimeczech długo, więc powiedziałam jej tylko, że zle zrobiła. Do tej pory mam wyrzuty sumienia, ze nie zareagowalam na to ostrzej, tymbardziej, że kiedy syn płakał, ze odchodzimy owa kobieta krzyczała do niego, ze ma byc cicho. Smutne. Na szczescie dziecko nie wiedzialo o co jej chodzilo z tym biciem po rekach, bo my takiego typu wychowania nie praktykujemy. A podobno Niemcy taki kraj przyjazny dzieciom. Niestety nie kazdy uwaza, ze to przywilej dla wszystkich narodowosci. Chcialam podzielic sie moim doswiadczeniem. Zaznacze, ze mieszkam na wsi, byc moze ma to jakis zwiazek z tym zachowaniem kobiety. Zawsze mieszkalam w miastach i nie spotkalam sie z takim zachowaniem u ludzi, ze tak powiem ucywilizowanych. Ten przyklad mozna podpiac pod kategorie stereotypu Polak jako złodzieja jak sądzę... przykre, nie moglam spac pol nocy bo wciaz wracal do mnie ten obraz.

    AntwortenLöschen