Muszę przyznać, że w Niemczech
dość rzadko czuję się „obca”. Powodem tego stanu rzeczy jest niewątpliwie fakt, że
niemal na każdym kroku można spotkać kogoś z tzw. Migrationshintergrund; tj. kogoś,
kto ma korzenie w innym niż Niemcy kraju.
Wystarczy się rozejrzeć: moi sąsiedzi
wywodzą się z Włoch (cienkie ściany i ekspresyjność ich wypowiedzi nie
pozostawiają co do tego wątpliwości), w drodze do pracy mijam dzielnicę, w
której łatwiej usłyszeć na ulicy rosyjski i turecki niż niemiecki. W kościele
mszę odprawia czarnoskóry ksiądz, w zakładzie fryzjerskim uwija się Syryjczyk,
a w odzieżowym obsługuje mnie Słowenka. Jednym słowem: multi-kulti.
W
supermarkecie jestem świadkiem rozmowy: pan, Niemiec, zagaduje kasjerkę, skąd
pochodzi (tę część dialogu przegapiam). „Wie
lange schon im Exil?”, dopytuje się. „Elf Jahre”. A że ciekawość nie daje
mi spokoju, proszę o powtórzenie, skąd pani pochodzi. Z Lipska. Znaczy się
„Ossi”, czyli nie stąd. Doprawdy, nie jestem sama.
Polacy zdają sobie sprawę, że
stereotypowe wyobrażenia o naszym narodzie wśród zachodnich sąsiadów (nie tylko w Europie, ale
też np. w USA) są niezbyt chlubne. Polak to pijak, złodziej, obibok,
kombinator, bohater niewybrednych anegdot, w najlepszym razie osobnik średnio
rozgarnięty.
Wielowiekowe sąsiedztwo Polski i
Niemiec zaowocowało po obu stronach stereotypami i uprzedzeniami. Zaryzykuję
jednak stwierdzenie, że przeciętny Niemiec podczas pobytu w Polsce zostanie z
nimi skonfrontowany bardziej dotkliwie niż Polak w Niemczech. Cóż, przyczyn jest wiele, m.in. inne rozumienie poprawności politycznej i choćby delikatności żartu.
Z nieukrywanym zdziwieniem czytam
artykuły takie jak ten. Czytam i dziwuję się. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że nigdy
nie byłam świadkiem choćby podobnych do opisanych w artykule rozmów.
Nigdy nie udało mi się usłyszeć w "naturze" żadnego z rzekomo powszechnie krążących po
Niemczech Polenwitze. Nigdy nie byłam przez nikogo gorzej czy choćby inaczej
traktowana ze względu na fakt, że pochodzę z Polski czy posługuję się w
Niemczech językiem polskim. Nigdy czyniono do tego nigdy żadnych, nawet
najmniejszych aluzji.
Czyżbym była jakimś wyjątkiem?
W ciągu dość długiego już pobytu w
Niemczech tylko dwukrotnie powołano się w rozmowie ze mną na stereotypy. Były
to sytuacje raczej zabawne niż nieprzyjemne.
Pierwsza dotyczyła turystyki
karawaningowej w Polsce. Pewien emeryt chciał wiedzieć, czy warto udać się do
Polski na kemping i - dodał konspiracyjnym szeptem - „Czy jest tam, wie
pani... bezpiecznie”. ;)
Drugą osobą była znajoma Szwabka pochodząca z Węgier
(Donauschwäbin), która ostrożnie podpytywała, czy „u nas też tak piją”. Otrzymała
ode mnie stosowne informacje na temat aktualnej sytuacji spożycia alkoholu w
Polsce oraz preferowanych trunków i na tym temat się zakończył.
Źródło: Internet
Kiedyś zastanawiałam się, jak
pogrupować reakcje Niemców na wieść, że jestem Polką.
Gwoli wyjaśnienia dodam,
że prócz polskiego mam także niemieckie obywatelstwo i tzw. pochodzenie, co
znaczy, że przez państwo jestem traktowana jako pełnoprawny niemiecki
obywatel. Mimo to żaden z Niemców nigdy nie uzna mnie za „swoją” i w stu
procentach niemiecką, co jest dla mnie jasne i wcale nie dziwi; ani też do tego
nie aspiruję. Tak na marginesie - to prztyczek w nos dla całej górnośląskiej
„mniejszości niemieckiej”: Kochani, możecie w Polsce pozować na Niemców, ale w
Niemczech zawsze będziecie „obcymi” z Polski.
Kontynuując wątek: reakcje są
trzy.
Pierwszej grupie osób mój
rodowód jest jak najzupełniej obojętny. Bywa i tak, że osoby młode mają niejasne
pojęcie o historii regionu, z którego pochodzę. Mam polskie nazwisko, niemiecki
jest dla mnie językiem obcym, moje zwyczaje i tradycje są polskie, więc jestem
Polką z Polski - i kropka. A zresztą: co z
tego? Każdy skądś jest.
W moim mieście mieszkają osoby ze 140 krajów. Żadna
egzotyka. Nie to co w Polsce, gdzie obcokrajowiec zamieszkały na stałe jest
swoistą ciekawostką (mówię przede wszystkim o tzw. prowincji, bo wiadomo, że choćby w stolicy jest inaczej).
A już mówiący
biegle po polsku? Zupełna egzotyka. Na szczęście powoli, powoli nasi rodacy oswajają się z „obcymi”. Ale wystarczy przypomnieć sobie furorę, jaką robił swego czasu program „Europa
da się lubić” i - krótkie, bo krótkie, ale kariery niektórych jego gości. I pierwszą edycję „Big Brothera” czy polsatowskiego "Baru", do którego ściągnięto Polonusów z Niemiec i USA, a także uczestników z Burkina Faso, z Chin czy z Armenii.
Drugą grupę stanowią osoby powyżej 60. roku życia, emeryci, którzy po rozmowie ze mną obiecują sobie najwyraźniej katharsis. Skomplikowana polsko-niemiecka historia nie
daje im spokoju, toteż zazwyczaj już po kilku początkowych uprzejmościach przepraszającym
tonem mówią o tym, jakich okropieństw dopuścili się Niemcy podczas wojny i
okupacji w Polsce.
Często zahacza się także o temat pt. „Ucieczka i wypędzenia”
(drugi termin jest wg mnie trochę nieszczęśliwy w tłumaczeniu, wolę
sformułowanie „wygnanie”). I tu niespodzianka dla wszystkich anty-Niemców:
nazwisko Steinbach zdecydowanej większości osób nic nie mówi i w konwersacji w ogóle się nie pojawia. To
samo dotyczy Powiernictwa Pruskiego.
Wspomnienia ziem utraconych to zazwyczaj wspomnienia z utraconego raju, krainy dzieciństwa - ale czyż inne są
wspominki Polaków z Kresów? Niemcy są świadomi tego, że obecna powojenna
sytuacja jest dziełem historii. Doskonale zdają sobie sprawę, dlaczego stało
się tak a nie inaczej. Mają świadomość wyrządzonych Polakom krzywd. I bynajmniej nie pałają żądzą odzyskania polskich
Ziem Zachodnich.
Dalej, rozmówcy tego typu dzielą się ze mną historią rodzinną
(„Babcia pochodziła z Breslau”), opowiadaja o nostalgicznych wycieczkach do
dawnej małej ojczyzny - a tę wielu wciąż ma w pamięci i w sercu.
Inną kategorią
są opowieści o przymusowych robotnikach z Polski, którzy przebywali w ich
rodzinach - zapewnia się mnie przy tej okazji żarliwie, że byli traktowani na
równi z domownikami. Dlaczego mam w to nie wierzyć? W zasadzie jest mi to
obojętne.
Z perspektywy tej grupy rozmówców wygląda to mnniej więcej tak: Oto nadarza się
okazja, aby przeprosić za narodowe niemieckie winy. Przeprosić mnie, bo jestem z Polski. A
zatem reprezentuję ogół Polaków. Zgodnie z zasadą pars pro toto.
I muszę
szczerze wyznać, że tego bardzo nie lubię. Druga wojna światowa to
dla mnie już odległa historia. Kiedyś należy w końcu skończyć z wywoływaniem
duchów przeszłości i wiecznymi przeprosinami za winy, których nie wyrządziło
się samemu. Historii już nie zmienimy, ale możemy wpłynąć na przyszłość i
kształtować ją. Poza tym - urodziłam się pół wieku po wojnie, znam ją tylko z książek, nie jestem ofiarą, adresatem nawet symbolicznych przeprosin się nie czuję i nie chcę czuć.
Trzecia grupa na
wieść, że jestem z Polski reaguje niezwykle pozytywnie. Mój lekarz rodzinny
przy każdej okazji wychwala pod niebiosa opiekunkę z Polski, która zajmuje się
jego sędziwą matką (pani jest już niemal członkiem rodziny; w Polsce rzuciła
posadę anglistki i germanistki). Ostatnio opowiadał o wakacjach nad Bałtykiem.
Do
tego dochodzą oczywiście wspominki z Krakowa, jakimi raczą mnie napotkane przy różnych
okazjach osoby, a i pozytywne wrażenia z Wrocławia. Chwalono już przy mnie się polskich robotników
budowlanych i ich pracę (dobrze, że nikt ich nie rozumie - obok mojego
domu trwa budowa i często wydaje mi się, że tajemnicą sukcesu polskiej ekipy są wykrzykiwane co rusz k...y). Ci, którzy znają Polskę z okresu
PRL-u doceniają tempo i jakość zachodzących w kraju zmian. Takich przykładów
znam mnóstwo.
Aby „dokopać się” do zmagazynowanej
w niemieckich głowach wiedzy o polskich stereotypach trzeba trochę podrążyć. I
tak na przykład, na zajęciach i wykładach z Niemcami od czasu do czasu
poświęcam godzinkę na rozmowy o wzajemnych uprzedzeniach. Słuchacze sporządzają
listę znanych im obiegowych opinii o kraju i ludziach. Prócz tych najbardziej
oklepanych (wódka, kradzieże, katolicyzm) pojawiają się także fakty, o których nie
słyszałam (nazwiska polskich informatyków, formuły matematyczne polskiego
autorstwa itp.) - co więcej, pozytywów jest zwykle więcej niż negatywów!
W
grupach, w których Polska malowana jest w czarnych barwach, zazwyczaj nikt w
tym kraju nie był. A skoro tak, to na czym ma opierać swoją wiedzę, jeśli nie na stereotypach?
Moi niemieccy słuchacze
zazwyczaj zaskoczeni są listą polskich stereotypów na temat Niemców. Rekacje są
różne, zależne od wieku i pochodzenia. Od zdziwienia („Przecież tylko
Bawarczycy zakładają Lederhose, a i tak tylko na wyjątkowe okazje”) przez zdziwienie („My i gipsowe krasnale?”), aż do oburzenia („Szwab to w Polsce
obelga?!”).
Steffen Möller ucharakteryzowany na "typowego Niemca" w programie "Europa da się lubić"
Źródło: Internet
Wspólnie zastanawiamy się, jaka jest geneza stereotypów, skąd się
biorą, jakie jest ich historyczne źródło. To wiele wyjaśnia, pomaga zrozumieć.
Co
do „polskich mitów”, to nie staram się Polski wybielać ani nie walczę o jej dobre
imię, o nie. Proponuję, by każdy przekonał się na własnej skórze, czy w
zasłyszanych opiniach na temat Polaków tkwi ziarno prawdy. Pojechał, zobaczył.
Na
jednym z wykładów byłam świadkiem dyskusji kilku seniorów. Jeden, który był
kilka razy w Polsce, obalał mit o kradzieżach niemieckich samochodów. Drugi,
który także miał sposobność być w naszej ojczyźnie, był innego zdania - jemu w
Polsce auto ukradli. Cóż, sama znam minimum trzy przykłady z kręgu znajomych,
których spotkało to samo. Najbardziej było mi żal matki koleg, Niemca, który
spędzał rok na Politechnice Gliwickiej. Mama, również rodowita Niemka, wybrała
się w odwiedziny do syna, a dodajmy, że była to jej pierwsza w życiu wycieczka do Polski. Samochód
zniknął tej samej nocy sprzed akademika; wiele wyjaśni, że był to ulubiony swego czasu
przez złodziei VW Golf.
Z moich doświadczeń wynika też
niestety smutna prawda: dla wielu Polaków stereotypy na temat naszego narodu są
znakomitą wymówką. „Nie dostaję w pracy awansu. Szef się mnie ciągle czepia.
Koledzy traktują z dystansem. Tylko dlatego, że jestem z Polski. Uwzięli się na
mnie”. Czy aby na pewno? Jesteś gotów uderzyć się w pierś i powiedzieć, że może
mają inne powody?
Krytyka polskich przywar i
trzeźwe spojrzenie na Nas jako naród to jedno, a celowe kalanie własnego gniazda to drugie. Słyszał
ktoś w Polsce o niejakim Marku Fisie (właśc. Wojciechu
Oleszczaku)? Nie? Niewiele straciliście. Facet od kilku ładnych lat jedzie na
kawałach z brodą (Polenwitze) i odgrzewanych kotletach, w których niemczyzną z
wybitnie polskim akcentem i takimiż błędami przedstawia swoich ziomków jako półgłówków (ćwierćgłówków?).
Plakat reklamujący show Fisa
Źródło: eventim.de
Humor to najniższych lotów. Mały wyciąg z repertuaru. Oto Marek jako kandydat w
„Polen sucht den Superstar” („Idol”). Stawia się jak zwykle w powyciąganym
dresie i włożonej do środka pomiętej czerwonej koszulce z białym orłem i napisem "Polska". Pochodzi
z miejscowości, której nazwa jest długa i zawiera w sobie minimum trzy k...y.
Jury chce wiedzieć, jaki jest jego życiowy rekord spożycia. 3.4 promila? Śmiech na
sali. Lepiej idzie mu w okradaniu auta na czas. Po kilku sekundach zręcznie wyciąga radio.
Inna scenka, tym razem z „Die
Polen-Nanny” („Super niania”). Rodzina Polaków ma spory problem. Ich syn nie pije,
nie pali, nie kradnie, a na dotatek zbiera dobre oceny z kartkówek i - o
zgrozo! - prosi rodziców o zdrową przekąskę, jabłko. Tu pomoże tylko polska
niania (Fis), która nawróci marnotrawnego syna.
Polska niania wkracza do akcji...
Źródło: youtube.com
Albo „Pole sucht Frau” (parodia
reality soap „Bauer sucht Frau”) - polski rolnik szuka żony. Idzie mu dość
opornie, bo nie dość, że zaproponować może przyszłej wybrance tylko szopę bez kanalizacji, to
jeszcze nie wylewa za kołnierz, a i zabawić się z kozą lubi...
Kilka miesięcy
temu Oleszczak brylował w polskiej telewizji śniadaniowej, gdzie wyznał, że
Polenwitze Haralda Schmidta sprzed kilku laty były... niesmaczne. Hmm... Jak
określiłby swoje? Dla mnie są nie tylko niesmaczne, ale i niestrawne. Mam
poczucie humoru, z Polaków (w tym z samej siebie) i dotyczących ich stereotypów
umiem się śmiać, ale dla mnie jest to poziom podłogi... Na szczęście Fis to margines, produkt dla najniewybredniejszej publiczności, która w każdym kraju się znajdzie.
Mleczkę uwielbiam! :)
Powoli dochodzimy do kolejnego
tematu-rzeki, jakim są typy Polaków spotykanych w Niemczech. Z tym, że to już materiał na kolejnego posta. Dziś przybijam już do
brzegu. Do przeczytania!
Czesc! Mam podobne doswiadczenie, chociaz ja jestem obca-obca, a nie Slazaczka ;)
AntwortenLöschenTylko starsze osoby sa chyba wobec mnie bardziej powsciagliwe, bo nie przepraszaja za przeszlosc ;) Pozdrawiam!
Witam,
AntwortenLöschenniemcy są dużo bardziej wielokulturowym krajem niż my. co zdziwiło mnie w niemieckiej umowie o pracę, to że dostałam aneks o równym traktowaniu bez względu na pochodzenie. W Pl tego nie spotkałam. Niemcy bardzo dbają o to aby nie powrócić do przeświadczenia o wyższości swojej rasy. Na prawdę traktują obcokrajowców z należnym im szacunkiem. Czego nie mogę jeszcze chyba powiedzieć o polakach.
Bardzo interesujący post, przyjemnie się czyta twoje wpisy.
pozdrawiam
Ja niestety spotkałam się wczoraj z traktowaniem, którego nie nazwałabym "na równi". Dlatego szukam informacji o tym w internecie. Po wielu pozytywnych odbiorach mnie jako Polki przez Niemców, wczorajszego dnia doznałam lekkiego szoku. Kobieta powiedziałabym ok. 75 lat uderzyła po ręce mojego 2 letniech syna za to, że z ciekawości dotknął jej rzeczy. To chyba oczywiste, że tak małe dziecko nie jest w stanie popełnić kradzieży lub innego nieetycznego zachowania. Nie znam języka zbyt dobrze, bo nie mieszkam w Nimeczech długo, więc powiedziałam jej tylko, że zle zrobiła. Do tej pory mam wyrzuty sumienia, ze nie zareagowalam na to ostrzej, tymbardziej, że kiedy syn płakał, ze odchodzimy owa kobieta krzyczała do niego, ze ma byc cicho. Smutne. Na szczescie dziecko nie wiedzialo o co jej chodzilo z tym biciem po rekach, bo my takiego typu wychowania nie praktykujemy. A podobno Niemcy taki kraj przyjazny dzieciom. Niestety nie kazdy uwaza, ze to przywilej dla wszystkich narodowosci. Chcialam podzielic sie moim doswiadczeniem. Zaznacze, ze mieszkam na wsi, byc moze ma to jakis zwiazek z tym zachowaniem kobiety. Zawsze mieszkalam w miastach i nie spotkalam sie z takim zachowaniem u ludzi, ze tak powiem ucywilizowanych. Ten przyklad mozna podpiac pod kategorie stereotypu Polak jako złodzieja jak sądzę... przykre, nie moglam spac pol nocy bo wciaz wracal do mnie ten obraz.
AntwortenLöschen